fbpx

Norwegowi by powieka nie drgnęła na widok ponad setki ludzi, którzy czekają  na start w deszczu z perspektywą jeszcze większego deszczu i trasy pełnej błota oraz kałuż. Z wielką niewiadomą, czy w ogóle da radę jechać w błocie. Polska to nie Tunezja, ale jednak mieszkańcy tych ziem raczej preferują wygrzewanie swoich ciał na plaży, tudzież grillowanie w ciepłe wieczory, ewentualnie wycieczki na Giewont i Morskie Oko. Grunt to dobra pogoda.

Tekst: Elżbieta Kaca

Zdjęcia: Foto irmaS

Na rynku w Bodzentynie stanęli jednak Polacy z błędu statystycznego. Niektórzy łudzili się, że portal meteo.pl okaże się małym kłamczuszkiem, a brzydkie rzeczy wskazywane przez prognozę wystąpią po prostu gdzie indziej. Inni przyjechali wyrobić start wymagany do klasyfikacji generalnej albo dali się namówić kolegom z drużyny na zdobycie punktów. Nawet Maleńczuk śpiewał o sile kolegi, że z kolegą wypada spotkać się;-) Niektórzy zaś po prostu jeżdżą jak diabły i na błotnistych trasach zyskują przewagę umiejętnościami technicznymi. Dla mnie to był jedyny możliwy górski start w tym sezonie.  Po roku przerwy na ciążę i odchowanie maluszka dość chętnie wzięłam udział w maratonie. Wiele razy jeździłam w deszczu i nawet lubię bardziej wymagające warunki.

To był dobry wybór.

Są różne rodzaje błota. Najgorsze to takie, które atakuje masowo i nie bierze ofiar – zasysa cały rower i nie da rady nim ruszyć dalej – raz w okolicach Kazimierza spędziłam godzinę czyszcząc rower zanim ruszył z jakiegoś pola. Jest też takie, które działa celowo i perfidnie  –  dobiera się do napędu, wymuszając przystanki na smarowanie. Nie dla choleryków. Jest i błoto bagniste, w które się wpada i może to być Twój ostatni moment zanim zostaniesz skamieliną, którą jakiś fascynat kolarstwa tradycyjnego odkryje za kilka milionów lat. Jest i z pozoru niewinne, płytkie ale śliskie jak tor na Stegnach – może Cię katapultować w krzaki szybciej niż pomyślisz. W okolicach Bodzentyna błoto było jednak swojskie i przejezdne, nie za głębokie, nie za płytkie, po prostu w sam raz. Zapraszało do kontaktu tylko wtedy kiedy ktoś nie wybrał najbardziej optymalnej ścieżki.

Kałuże to co innego – one zawsze pozostawały zagadką i najlepiej było puścić najbardziej wyrywną osobę z grupą jako testera, żeby sprawdził jej głębokość. Bo zdarzały się po uda. Podjazdów nie było stromych, więc na szczęście tylko kilka razy trzeba było podejść. A tego się obawiałam. Nienawidzę chodzić na maratonie, mam krótkie nogi i dość ciężki rower – wszyscy mnie wyprzedzają.

Trasa, dzięki cięższym niż zwykle warunkom była dużo ciekawsza niż byłaby w suchych warunkach. Trzeba było cały czas jechać bardzo uważnie, żeby nie wypaść z toru jazdy. Pierwsze kilometry i końcówka maratonu to były głównie pola, ale większość trasy prowadziła przez leśne single, góra, dół. Na tym cyklu standardem są świetnie ułożone trasy pod kątem technicznym. Nudy nie było, a dla wielu osób to był survival.

Jedyny minus to straty w sprzęcie. Na 5 km zaczął mi zacinać łańcuch pod górę, rower stawał okoniem i nawet podjazdy do podjechania trzeba było podchodzić. Po 10 km wysiadły klocki hamulcowe w przednim kole i zabrakło mi odwagi, żeby się rozpędzać na zjazdach. No ale i tak byłam zadowolona, że w ogóle jechałam i przerzutki działały. Drużynowy kolega Adrian Socho podpowiada, aby na takie warunki brać swój rower treningowy (jeśli się posiada, buahaha), koszty przywrócenia do użytku wyjdą niższe, oszczędzimy też błota amortyzatorowi zamontowanemu w wyścigowej maszynie.

Ze względu na warunki, zawodnicy master i fan startowali razem oraz była wspólna dekoracja. Do pokonania miało być 45 km, ale wyszło 50. Cały wyścig pomylił trasę i zrobił ekstra rundę dookoła miasta. Po wyścigu był ponoć świetny makaron. Moje 5-miesięczne dziecko ma różne nietolerancje pokarmowe, więc nie dane mi było spróbować. Wierzę jednak smakoszom:) Każdy, kto po dekoracji został w sali biura zawodów wygrał coś fajnego w tomboli, ale musiałam spieszyć się do synka i to przegapiłam. Generalnie na tym cyklu są zawsze fajne nagrody i miła, niepowtarzalna atmosfera.

Wyniki drużyny:

Mateusz Rybak, 5 open, 3 miejsce w M2, 2:45:51

Krysia Żyżyńska – Galeńska, 63 open, 1 miejsce w K3, 3:41:59

Adrian Socho, 73 open, 25 w M3, 3:49:22

Ela Kaca, 100 open, 3 w K3, 04:35:01

Grażynka Czerniakowska, 109 open, 1 w K4, 4:53:09

%d bloggers like this: