II etap maratonu Poland Bike już za NAMI. Tak więc czas na refleksje. Pogoda w Twierdzy Modlin – marzenie – nic dodać i nic ująć. Atmosfera przed i po starcie – rewelacyjna. Przygotowanie i nastawienie – jest siła, jest moc. Kondycja i technika jazdy spoko. To gdzie jest haczyk, że nie poszło jak zaplanowałem? Po pierwsze sprzęt. Trek ProCaliber 9.6 dzień przed maratonem wylądował w trybie ekspresowym w serwisie. Oba koła zdemontowane. Następnie oczyszczone ze starego mleczka i nabite nowym środkiem uszczelniającym. W trakcie oględzin kilka nieznaczących drobnych usterek, ale niewpływających na sam start. Na pewno zastrzeżenia miałem do napędu – przednia przerzutka – niepokojące odgłosy. Regulacja bez demontowania układu i – … ustały.
Na trasie wszystko się zweryfikowało.
Pierwsze przeszkody takie jak nierówności i oczywista dziury, wystające korzenie i ciśnienie, które jeszcze przed linią startu było odpowiednie do mojej wagi i trasy po przejechaniu ok. 5 km zaczęło uciekać z każdym kilometrem coraz bardziej odczuwalnie. Zakręty pokonywałem już po zewnętrznej z hamowaniem na dwa. Straty do rywali ciągle rosną, a miało być tak pięknie. Trasa Mini, czyli szybko – planowany czas przejazdu zdecydowanie poniżej godziny.
A tu bach.
Nieprzyjemny odgłos – tarcia metalu o metal – nie wytrzymam, szybka ocena sytuacji. Pierwsza redukcja i łańcuch? …ech, to niemożliwe, zablokowany, suport do tyłu do przodu. Puknięcie i kilka niecenzuralnych słów. Pomogło ale tylko na chwilę jadę ale na miękkim przełożeniu. Nadal nie mogę wejść w odpowiednie przełożenie… Zniechęcony, ale nie na tyle że by zakończyć wyścig. Jeszcze pełen nadziei, że mogę dojechać z dobrym czasem. Trasa pokonywana z uwagą, ale spoko – był i czas na podziwianie jednym okiem malowniczych okolic. Dobre zostawiam na koniec. Dojazd do rozjazdu. Kierownica w prawo i kierunek na MAX… tak WIEM skręciłem i jadę dłuższą trasę a miałem nie jechać.
NDM – JAK BYŁO?
Sucho, słońce, wiatr, asfalt, trochę technicznie, ale przede wszystkim szybko
🙂 w sam raz na progres sektorowy co chyba się udało wszystkim starającym się. Biorąc pod uwagę niezbyt liczną reprezentację i początek sezonu to wynik drużynowy (8 miejsce) i niewielki dystans do kolejnych zespołów nastraja pozytywnieRafał Piotrowski o ściganiu w Twierdzy Modlin
Nie wiem jak to możliwe…
To dziwne – kto przy zdrowych myślach robi takie rzeczy – JA NIE. A rower jedzie na drugie koło. Widziałem kilka osób, które zawracały, ale nie. Już jestem na trasie. Siła w nogach i pomału zaczynam kombinować. A może atak na Wajsgórkę, prawdziwy szampan z Organizatorem może być fajnie. Wiem, wiem to marzenia albo zmęczenie, ale to ono w trudniejszych sytuacjach na podjazdach poprawiało mi za każdym razem humor i dawało siły do dalszej jazdy. Bo nieważne jak się zaczyna – ważne jest jak się kończy to, co się zaczęło. Walka zawsze do końca… z samym sobą jest najgorzej. Nogi piekły, skurcze były, pot się lał a jak przejechałem linię mety w Twierdzy Modlin, to uśmiech od lewej do prawej.
Sektor zachowany,
czas z poprzedniego poprawiony. Jest gdzieś na komórce, miejsce i czas to nie wszystko liczy się dobrze spędzony czas. Dodam jeszcze na koniec wiatr był na trasie osobiście jak dla mnie to wiał mi nawet podczas zjazdu, ale wcale nie mam o to pretensji. Ja zawsze wygrywam kiedy coś przychodzi ciężko… Pozdrawiam i do mybike na kolejnym maratonie!
Tekst: Grzegorz Ślesicki
Zdjęcia: Poland Bike/Zbigniew Świderski