Poligonem piętnastej i prawie przedostatniej edycji cyklu maratonów Poland Bike były podwarszawskie Marki. Na tyle blisko, że można dojechać autobusem miejskim, na tyle daleko, że zawodnicy będą jeździć po prawdziwej, pełnowartościowej połaci leśnej a nie szutrówkami przechodzącymi powoli w spacerowy park czy pola. Trasa rozciąga się aż do Białobrzeg i w okolice Zalewu Zegrzyńskiego, po drodze serwując zawodnikom wiele elementów urozmaicających trasę. Dodatkowo lekki deszcz sprawił, że wiele osób rozważało, czy w ogóle warto jechać – ale nas to nie zraziło. Bo teren po prostu zachęca.
Tekst: Robert Rola-Janicki
Zdjęcia: Zbigniew Świderski, Poland Bike
Wychodząc z domu, rozemocjonowany moim trzecim wyścigiem w tym roku, nawet nie spojrzałem na prognozę pogody. Ubrany w krótki team’owy komplet kolarski zaparkowałem auto w pobliżu miasteczka PolandBike. Zimno zrobiło mi się kiedy zobaczyłem jak Piotr „Mimi” Szlązak wysiada z sąsiedniego auta ubrany w długi rękaw i nogawki. Pomyślałem że chłód mnie nie przezwycięży, po prostu tym razem będę kręcił bardziej zawzięcie niż zwykle.
Mimo chłodu i mżawki oczekiwanie w sektorach dało się wytrwać bez szczękania zębami. Charakterystyczne miejsce na trasie – górka śmieciowa zwana „Zwałką” chroniła nas dość skutecznie od przenikliwego wiatru. Na pierwszych kilometrach trasy obyło się bez przepychanek i kolizji. Wydaje się że duża ilość kałuż i mazi błotnej zamiast szutru zmusiły uczestników do ostrożności.
Kiedy po 10 minutach nareszcie dotarliśmy do lasu wydawało się że już będzie sucho. Zwykle nielubiany piasek dawał poczucie suchości i nawet kiedy 2 km za rozjazdem na MINI i MAX zaczęły się ciekawsze technicznie ścieżki i podjazdy to piasek na nich wydawał się czymś przyjaznym.
Warunki atmosferyczne sprawiły chyba, że bardziej niż zwykle widoczna była u wielu zawodników znaczna dysproporcja pomiędzy kondycją a techniką. Kilkanaście osób wyprzedzało mnie na prostych odcinkach, po to aby za chwilę na piachu, pod górę lub z góry dać się wyprzedzić.
Miłą niespodziankę uczynił mi na 15 kilometrze kolega z drużyny Adrian Socho pędząc po ściółce obok ścieżki (by nie zderzyć się z nikim) w stronę przeciwną. Adrian pomylił trasy i zamiast MAXa pojechał MINI, gdy się o tym dowiedział, postanowił wrócić do rozjazdu. Uwierzył mi jednak, rozjazdu jest jeszcze ponad 5 km i nie ma co wracać na maksa, dzięki temu po chwili zyskałem wsparcie w postaci koła z grubą oponą do złapania. Nie ukrywam że przez 2 km jadąc szybciej niż sam dał bym radę uspokoiłem oddech za plecami barczystego kolegi.
Kłopoty zaczęły się jednak kiedy dotarliśmy do kilkusetmetrowego odcinka, na którym ścieżka przypominała rynnę z błotem. Dzięki niewiele gorszemu przygotowaniu od poprzedzającego mnie na balonach 3.0″ i 2.8″ kolegi – założyłem opony Schwalbe Rock Razor 2.35″ – przez błotny singiel „szedłem jak burza”, omijając stojących po kostki w błocie miłośników opon typu semi-slick.
Niestety na nic zdał się właściwy sprzęt kiedy nagle trafiłem na stojącego po lewej stronie w poprzek jedynego suchego fragmentu, jegomościa uporczywie poszukującego dzwoniącego telefonu. Szeroka błotna wanna po prawej którą można by z trudem pokonać, niestety była zajęta przez 2 amatorów kąpieli borowinowych. Wyciągając już nogi z błota w które wpadłem, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu słysząc za plecami; „… proszę Panią, nie mogę teraz rozmawiać bo jestem w nietypowych okolicznościach…”.
Na tym odcinku na dłuższą chwilę Adrian zniknął mi z oczu. Nie da się zaprzeczyć że zestaw szerokich i agresywnych opon to było właściwe rozwiązanie na ten dzień. Ostatnie kilometry były by już nudne i bez historii gdyby nie piękny widok. Wspierający mnie przez pół wyścigu kolega na podjeździe pod górkę śmieciową, stanął w pedałach w mgnieniu oka wjechał. Bogdan Saternus – zdzierając i tak już nadwyrężone gardło – ku uciesze tłumu krzyczał; „..Adrian dajesz”.
Wyścig udało się ukończyć. Zabójcze było oczekiwanie w chłodzie i deszczu, przez prawie 2 godziny w kolejce do myjki. Rower z kilkoma kilogramami błota nie nadawał się do transportu samochodem. Chociaż dzień zakończyłem w domu poprawiając Karcher’em czyszczenie roweru to uważam go za bardzo udany.
Nasze osiągnięcia: Piotr Berner prawie niezmiennie 4-te miejsce w M3 (ósme Open), Krysia pierwsze miejsce w M3 (pierwsze Open Kobiet), Krzysztof Mrożewski pierwsze w M5. Piotr Szlązak mocne 20-te w M4, Karol Zduniak nieco opadł od czołówki z powodu nabycia braku ciągłości łańcucha, ale ostatecznie do mety dojechał. Na dystansie MINI Tomasz Kuchniewski zajął 17-te miejsce w kategorii M5. Ja z czasem 1:53 zająłem nie tak w końcu odległe od czołówki miejsce 29 w M5.
Robert Rola-Janicki