Od tygodnia, dzięki uprzejmości Piotra, ze sklepu MyBike.pl mogę testować najnowszy licznik firmy Garmin – Edge 530.
Pomimo, że nowe komputerki (530 i 830) zostały zaprezentowane już miesiąc temu, wciąż są raczej białymi krukami, ze względu na praktycznie zerową dostępność w sklepach.
Żeby umilić Wam oczekiwanie, napiszę kilka spostrzeżeń – na gorąco.
NIe będzie to typowa recenzja, tę, dogłębną zrobił już Ray (https://www.dcrainmaker.com/2019/04/garmin-edge-530-cycling-gps-in-depth-review.html) i do niej odsyłam tych lubiących się w najdrobniejszych detalach.
Ode mnie dostaniecie garść subiektywnych spostrzeżeń wieloletniego użytkownika urządzeń Garmina.
Trochę (pre)historii
Mój pierwszy poważny komputer treningowy z GPS, to był zegarek Garmin Forerunner 305 (wtedy jeszcze biegałem ;)), po latach świetnego spisywania się zastąpiony 310xt, a następnie 910xt (jak jeszcze regularnie pływałem). 910tka zresztą świetnie wciąż spisuje się w gorączce przełajowych zmagań, a ja czuję się jak CX PRO’s (oni tylko z zegarkami na ręce, i zawsze – all out!)
Jak na poważniej zacząłem jeździć na rowerze również Garmin był naturalnym wyborem, a że lubiłem jeszcze z sakwami wypuścić się np w bezdroża ukraińskiego Zakarpacia, padło na Edge 800 z pełną nawigacją. Komputerek spisywał się wyśmienicie (jedyne co to można się było przyczepić do baterii, ale w zegarkach lepiej nie było) i jedynie diabeł mnie podkusił do zamiany na Edge 520…
Nieudana seria x20
Nie polubiliśmy się z Edge 520. Bateria trzymała krócej niż w 800, wyświetlacz był przeciętny, brakowało sensownego podświetlenia, urządzenie było wolne, a na domiar złego trafiłem na felerną partię z problemami z GPS (na szczęście od ręki wymieniony na nowy, wolny od wad w Garminie). Nadarzyła się okazja by zamienić go na 820. Na papierze wyglądało to bardzo dobrze. Automatyczne podświetlenie regulowane czujnikiem światła, tryb oszczędności baterii, no i znów pełna nawigacja, jakby mnie gdzieś znów poniosło. A do tego wszystko w tym samym kompaktowym rozmiarze co 520tka.
Niestety 820 miała jedną bardzo poważną wadę – ekran dotykowy. Ustawiony na dużą czułość potrafił sam się przełączać podczas deszczu. Na mniejszej czułości, czasem trzeba było 2-3x przeciągnąć palcem żeby zmienić ekran. Jakąś tam protezą okazał się pilot do edge, który miałem przez jakiś czas przyczepiony do kierownicy, a ten miał przyciski.
Kolejnym problemem była szybkość, a raczej jej brak. Przełączanie ekranów było powolne, a ew. przeliczanie trasy zdawało się trwać wieki.
Już straciłem nadzieję, że Garmin jest w stanie wypuścić licznik który polubię (co prawda dużo dobrego słyszałem o 1030, ale cena skutecznie mnie odstraszała).
Przez chwilę testowałem Wahoo Element Bolt i było między nami prawie idealnie. Prawie, bo ja w ekosystemie Garmin siedzę głęboko, z Vectorami 3 i zintegrowanymi lampkami Bontrager – a te nie współpracują w pełni z Wahoo. Załamka…
I wtedy wchodzi on – cały na biało
Po recenzji Ray’a niemal rzuciłem się na 530.
Po nieudanej przygodzie z interfejsem dotykowym 820 zrozumiałem, że przyciski jednak bardziej mi odpowiadają (no i chciałem być jak Michał Kwiatkowski 😉
No więc do rzeczy – czy Garmin Edge 530 to najlepszy licznik rowerowy?
Według mnie tak.
Co lubię:
- Świetnie wygląda – jednolita czerń, gdy jest wyłączony, fajnie komponuje się z czarnym kokpitem
- Naprawdę dobrze świeci – zwiększony ekran i rozdzielczość, oraz poprawiony kontrast sprawiają że w każdym oświetleniu jest bardzo czytelny
- Ma automatycznie podświetlenie, jak 820, ale wygląda lepiej (patrz wyżej)
- Wciąż jest kompaktowych rozmiarów i lekki (a np. Wahoo Roam urósł)
- Jest szybki. Naprawdę
- Bateria na oko trzyma ok 2x dłużej niż 520/820, do tego jest tryb oszczędzania energii znany z 820
- Ma dużo nowych funkcji:
- Przypomnienia o piciu i jedzeniu – dla mnie mega ważna funkcja
- Ostrzeżenie o ostrym zakręcie, nawet jak nie jedziemy z nawigacją (chyba na podstawie heat map – najczęściej wybieranych dróg) – może zamyślonemu lub zmęczonemu uratować d..ę 😉
- Sporo nowych statystyk w podsumowaniu treningu na Edge i w Garmin Connect (czasy w strefach, training effect, częstotliwość oddechu, krzywa mocy, itd) – fajnie wspomaga trening, jeśli nie korzysta się np. Z Training Peaks i WKO4
- Nowy sklep ConnectIQ z mnóstwem rozszerzeń (tu znów duża przewaga nad Wahoo)
- Jest jeszcze kilka których jeszcze nie przetestowałem (m.in. aklimatyzacja na wysokości, czy specjalistyczne statystyki dla jazdy MTB)
Czego wciąż mi brak?
W zasadzie tylko 1 – tak prostej konfiguracji jak w Wahoo. To najwieksza wg mnie wada, a raczej spore niedociągnięcie które łatwo mogłoby być poprawione jakimś update’m firmware i aplikacji na komórkę. Niestety. Póki co, każdego Garmina trzeba od początku konfigurować i za każdym razem schodzi mi się minimum pół godziny na to. W 21szym wieku jest to jednak wkurzające.
Na szczęście robi się to raz, na początku.
NIemniej jednak mały niesmak pozostaje.
Czy mogę go polecić z czystym sumieniem – zdecydowanie TAK.
Po nieudanych, wg mnie, wersjach x20 Garmin wrócił na podium liczników rowerowych z GPS.
Jeśli szukacie licznika dla siebie – zajrzyjcie do sklepu MyBike.pl na al. Niepodległości 119 – one tam już są.
Michał Szaliński