fbpx

Beskidzki Klasyk – jak sama nazwa wskazuje ten wyścig nie mógł być czymś zwyczajnym. Ja, Maciek i Michał podchodziliśmy do niego z dystansem, jak również z dużym poczuciem humoru. Miała to być dla nas duża dawka emocji, zabawy, jednakże nie mogliśmy zapomnieć o treningu.
Pogoda zamówiona zarówno przez nas, jak i organizatorów nie zawiodła nikogo. Piękne słońce w malowniczej dolinie zachęcało wszystkich do ścigania się, a rodziny które z nami przyjechały, miały co robić z pociechami podczas gdy ich tatusiowie mozolnie jechali do mety.

Beskidzki Klasyk - Maciek Puź i Michał Krystosiak na trasie

fot. Barbara Dominiak

Jak to przed startem…

Trzeba odebrać pakiet startowy. Znaleźliśmy w nim nalepkę z przewyższeniami, bon na spaghetti, numerek startowy i bardzo stylowe skarpety kolarskie z logiem imprezy. Po odebraniu wszystkich gadżetów, przyszedł czas na dobranie odzieży, a zaraz po tym przyszła pora na rozgrzewkę. Czas startu zaplanowany był na 10:30, tak że ruszyliśmy w górki, aby nabrać wigoru i rozruszać zastane nogi. Oczywiście nie obyło się bez przygód… Wracając z rozgrzewki spokojnym tempem zobaczyliśmy, że wszyscy już są ustawieni w sektorze. spiker rozgrzewał uczestników, a nasze żony podbiegając do nas z nutką paniki krzyczały: „Już startują, szybko, szybko…”. Okazało się, że start został przesunięty na 10:25… związku z tym całym zamieszaniem szybko zajęliśmy jedne z ostatnich miejsc w peletonie.

Po chwili usłyszeliśmy „3…2…1…START”

I zaczęło się pierwsze majowe ściganie. Wszyscy ruszyli za wozem i motocyklami technicznymi, które do pierwszego mocnego podjazdu utrzymywały stawkę w ryzach nie przekraczając 30 km/h, co pozwoliło nam na dojście do środka peletonu. Niestety środek był to nasz przystanek, gdyż peleton liczył 380 osób, a przedarcie się na początek nie było możliwe. Maciek i Michał, którzy już złapali „nogę” próbowali gonić czołówkę. a ja znając swoje obecne możliwości, formę i ogólne założenia przedstartowe, trzymałem się z tyłu. Wyścig na papierze wydawał się nie tak trudny, jednakże już pierwszy podjazd pokazał, że nie będzie to łatwa przeprawa!

Beskidzki Klasyk 2017 - Maciek Puź na trasie

fot. Barbara Dominiak

Pod górkę lekko nie jest

Długie, mozolne wspinanie się pod górę dawało się we znaki, choć perspektywa równie niekrótkich zjazdów dodawała mocy. Szybkie mocno nachylone zjazdy, gdzie prędkość dochodziła do 80 km/h pozwalały na chwilę zapomnieć o trudach wyścigu. Trasa przemykała w oczach, widoki przepiękne, świetni lokalni kibice – to wszystko pozwoliło zapomnieć o braku formy i o tym, że jednak góry, to zdecydowanie nie moja najmocniejsza strona.

Trzeba walczyć

Do samego końca walka ze swoimi słabościami, jak również umacnianie się w przekonaniu, iż zjazdy i bardziej płaskie odcinki są całkiem niezłą moją stroną. Jednakże… wyścig górski wygrywa się na podjazdach, a przegrywa na zjazdach. Ostatnimi dwoma podjazdami organizatorzy postanowili sprawdzić moc uczestników. Długie i bardzo strome (~10-23%) były jak dolanie oliwy do ognia i ten ogień było czuć w nogach. Widok mety ustawionej na samym szczycie podjazdu dodawał energii i wiary w zmęczony trudami trasy organizm. Wjazd na metę był bardzo miłym uczuciem, choć myślę, że podołanie wyzwaniu, przepiękne widoki, trudne podjazdy i cudowne zjazdy przewyższyły pozytywnymi wrażeniami zmęczenie i słabe przygotowanie do sezonu, a raczej jego brak.

Beskidzki Klasyk 2017 - Adrian Flur na trasie

fot. Wiktor Bubniak

Wrażenia

Pod względem organizacyjnym Beskidzki Klasyk 2017 to była świetna impreza. Trasa została zabezpieczona w 100% przed ruchem drogowym przez straż i pogotowie wraz z karetkami. Oznakowany momentami słabej jakości asfalt podnosił dodatkowo jakość zawodów, a przepiękna okolica sprawiła, że wrażenia będą niezapomniane i na pewno wrócę tam za rok z lepszą formą 🙂
https://www.facebook.com/klasykbeskidzki/videos/1170081756448138/

Wyniki MyBike.pl Road Team – Beskidzki Klasyk 2017

[table id=1 /]