Trek zaskakuje (rowery zawieszone)

Trek zaskakuje.  Przyszłoroczna kolekcja rowerów  ścieżkowo-grawitacyjnych  przeszła sporo zmian.  W ofercie nie ubywa modeli lecz zmienia się ich charakterystyka. Będzie to ułatwienie nie tylko dla sprzedawców, a  przede wszystkim klientów marki Trek.  Uporządkowanie modeli pomoże w dokonaniu właściwego wyboru przy zakupie nowego sprzętu 🙂
Najbardziej uniwersalnym mex plusodelem pozostaje Fuel EX oferując niesamowitą wszechstronność na szlakach górskich. EX zdecydowanie zyskuje na sprawności dzięki większemu skokowi(130mm) oraz geometrii zaczerpniętej z “dawnego” Remedy. Wybór rozmiaru koła został “ograniczony” do 29 cali, a to za sprawą narodzin „grubszego” brata ☺ Do gry włącza się Fuel EX Plus, który będzie dostępny tylko na kole 27,5”. Jeżeli chodzi o Plusa to muszę powiedzieć,że odczucia z jazdy są nieziemskie i to w dosłownym słowa tego znaczeniu 😉 . Większa opona o szerokości 2,80” w połączeniu z pełnym zawieszeniem pochłania wszystkie mniejsze i większe nierówności w terenie. Czułam się jakbym jechała na poduszce powietrznej. Zapytasz … A co z oporami ? No tak…są ale odczuwalne tylko przy jeździe w górę i słabej nodze;)
W ofercie na uwagę zasługują Fuel EX 5 29 raz Fuel EX 5 27.5 Plus, a to za sprawą ceny. Dawno już nie było w Treku fulla o wartości poniżej 9 tys. ( 8 699zł)

Jeśli wybierasz się na trudne i wymagające szlaki,  Twoją uwagę powinien przykuć model Remedy, który został zoptymalizowany pod kątem szeroko pojętego Enduro i wymagających technicznie tras.
Nowa rama ze skokiem 150mm

Cam McCaul and Ryan Howard Remedy in Spain 2016

Cam McCaul and Ryan Howard Remedy in Spain 2016

oraz konstrukcją Straight Shot ( proste profile ramy) oferuje większą sztywność o kilkanaście procent w okolicach główki oraz suportu. Tak gruntowane zmiany w geometrii ramy  wymusiły wbudowanie w stery technologi Knock Block czyli blokady skrętu. Technologia ta ma na celu zapobiegać uderzeniu korony widelca w dolną rurę ramy.  Warto dodać, iż obie geometryczno-technologiczne zmiany ma wyżej wspomniany Fuel EX.

A żeby nasze serca były spokojniejsze;)….na dolnej rurze pojawiła dodatkowa ochrona w postaci “poduszki” . Po testach nowego Remedy mogę śmiało stwierdzić, że wszystkie zmiany dają pozytywne efekty. Jest to bardzo dobre posunięcie ze strony producenta. Remedy to poprostu full, który przeniesie Cię na następny poziom.

slash

Większa sztywność i  większy skok to więcej możliwości.. Dlatego modele Race Shop Limited zostały wyposażone w skok 160mm. Tu zwraca na siebie uwagę model Remedy 9 RSL. W cenie 16 199 zł oferuje nam napęd 11 biegowy SRAM X1 oraz zawieszenie RockShox: przód- Lyrik RC, tył Delux RT3.  RSL został także wyposażony w sztyce produkcji Bontragera, model Drop Line, która bardzo mi przypasowała ze względu na lekkość działania mechanizmu.

 

Ostatnim rowerem, który dla wielu będzie największym zaskoczeniem jest Slash.

Po 1- do wyboru mamy 2 modremedy 2ele. Każdy z nich na ramie z włókna węglowego 😀
Po 2- już nie będziesz musiał/musiała zastanawiać się nad rozmiarem koła. 29” -to jest rozmiar koła, na który stawia marka Trek.

Po 3- Cena

  • Slash 9.8 29- 23 999zł
  • Slash 9.9 Race Shop Limited  32 999zł

 

Slash został zaprojektowany od podstaw jako maszyna na najtrudniejsze trasy. 150/160 mm skoku + prędkość 29era + niska i długa geometria. Dotego mocniejsze koła dzięki Boost148/110 oraz większa sztywność dzięki Straight Shot z  ochroną ramy Knock Block. Czyżby Slash, chciał zawładnąć rynkiem w kategorii rowerów Enduro 😉 ?

Podsumowując… każdy z  modeli zyskał więcej skoku, nową geometrię co zaowocowało poprawą sztywności oraz nowe ceny 🙂  Według mnie są to najważniejsze zmiany, dzięki którym marka Trek stworzy atrakcyjną i konkurencyjną ofertę rowerów full suspension na sezon 2017.

tekst Kasia B.

MORAWICA – MARATON TYSIĄCA ZAKRĘTÓW SLR

Na start maratonu w Morawicy z cyklu ŚLR, 7.08.2016, przyjechałam na start wypoczęta na maksa. Z dwóch powodów.

Po pierwsze tydzień poprzedzający maraton spędziłam nad morzem na totalnym odpoczynku. Spanie do południa, słońce, piasek,  opalanie, pływanie, spacery. W zasadzie bez roweru, jeżeli nie liczymor1ć krótkich dojazdów na plażę. Byłam bardzo ciekawa, jak wpłynie to na moją formę.

Po drugie, zdecydowałam się na nocleg w Kielcach. 10 kilometrów od miejsca startu. Ominęło mnie więc to, czego nie lubię przed zawodami, czyli wstawanie bardzo rano, żeby zdążyć na start. W ŚLR starty są o 11:00, więc zwykle, żeby tam dojechać z Warszawy trzeb a nastawić budzik na 6:00, albo nawet wcześniej. A tak, pełen komfort. Pobudka o 8:00,a i tak jest masa czasu.

Ranek powitał nas piękną, kolarską pogodą. Błękitne niebo, przejrzyste powietrze, lekki wiaterek, rześko. I prognoza mówiła jasno – tak ma być przez cały dzień. Aż się chciało wskakiwać na rower i jechać. Żeby zawsze tak było!

„Miasteczko” zawodów rozłożyłomor2 się w samym centrum malutkiej i malowniczej Morawicy, tuż nad rzeczką- Czarną Nidą. Jak zwykle panowała w nim wesoła i spokojna atmosfera (brak głośnej muzyki z głośników!). Tak nastrój tworzą przede wszystkim organizatorzy – małżeństwo Maziejuków.. Oboje przez wiele lat sami startowali w zawodach MTB, więc doskonale wiedzą, co startującym jest potrzebne.

Przed startem pojechałam sobie na małą rozgrzewkę. Zawsze będę tak robić, gdyż zauważyłam, że bez rozgrzewki pierwsze 15 minut wyścigu idzie mi jakoś tak „topornie”. Mięśnie nie są przyzwyczajone do ruchu i potrzeba trochę czasu, żeby zaczęły normalnie funkcjonować.mor3

Tuż przed startem stałam sobie spokojnie w sektorze startowym i gawędziłam z Piotrkiem i Agnieszką. Na zawodach ŚLR jest dużo spokojniej niż na innych cyklach maratonów. Mniej startujących, każdy dystans staruje osobno (masters, czyli najdłuższy o 10:30; fan, średni o 11:00, family, najkrótszy o 11:30). Nikt się nie denerwuje, nie przepycha, nie popędza innych.

Wreszcie start. Jak to dobrze, że wreszcie można zacząć kręcić pedałami! Niezbyt lubię tylko ten początkowy tłok na asfalcie. Mam wrażenie, że zaraz z kimś się zderzę i wyląduję na ziemi cała poobcierana. Kolarstwo szosowe to nie jest mój konik.

Na szczęście asfalt szybko się skończył i wyjechaliśmy szutrówką na mały grzbiet. Jakie wspaniałe były z niego widoki! Dodatkowo pmor4otęgowane piękna pogodą i niezwykłą przejrzystością powietrza.

Zaraz też wjechaliśmy do lasu. Właściwie cały trasa maratonu biegła przez las. Cały czas było albo lekko pod górę , albo lekko z góry. I ciągłe zakręty. Finowie mają swój samochodowy „Rajd Tysiąca Jezior”, a tu był „Maraton Tysiąca Zakrętów”. Lewo – prawo – lewo – prawo i tak przez cały czas. Szacun dla układających trasę, bo musieli naprawdę długo to wszystko planować, żeby się w tym nie pogubić. 😉

Jadąc cały czas powtarzałam sobie w myślach „apeks, apeks, apeks”. Na takich zawodach bardzo ważne jest prawidłowe pokonywanie zakrętów (bo są ich setki). Najeżdżamy od zewnętrznej, potem tniemy zakręt ile się da i kończymy znowu po zewnętrznej. Wtedy jedziemy płynnie i często nie musimy hamować, albo nawet możemy ciągle pedałować.

Znowu pochwalę organizatorów. Trasa była znakomicie oznakowana. Te zakręty wymagały powieszenia chyba tysięcy strzałek, ale nigdy nie miałam najmniejszej wątpliwości, jak jechać.

Las miał magiczny zapach, nie było gorąco, na niebie błękit, więc pedałowanie w takich warunkach to była czysta przyjemność. Tempo było dość mocne, bo wiele czasu jechaliśmy po stosunkowo twardym podłożu. Ktoś na mecie wspomniał nawet o „Maratonie z blatu”. Jednak bardzo się cieszyłam, że mam fula, bo w wielu miejscach było nierówno, a ja mogłam sobie siedzieć na siodełku jak królowa i po prostu pedałować.

Jechało mi się bardzo fajnie i miło, ale tylko gdzieś do 20 kilometra. Potem przyplątał mi się jakiś problem żołądkowy i cały czas było mi niedobrze. Łącznie nawet z niewielkimi zawrotami głowy. Jedzenie przed maratonami i potem, już w czasie jazdy to nie jest moja najmocniejsza strona. Musze popracować nad jakimiś sensownymi schematami postępowania, bo w tej chwili jest to tak trochę „od przypadku do przypadku”.

Był to już mój czwarty start w ŚLR. Dzięki temu znam już wielu ludzi, którzy wokół mnie jeżdżą. Tak już jest na maratonach. Jeździsz zwykle w towarzystwie tych, którzy jeżdżą z podobną szybkością do ciebie. To miłe, bo można z nimi pogadać. A potem na mecie podziękować za wspólną jazdę.

Maraton w Morawicy był łatwy technicznie. Łatwy oczywiście jak na ŚLR, bo trasy w tej lidze mają często sporo trudnych technicznie odcinków. Układają je ludzie, którzy na MTB „zjedli zęby” i wiedzą „co tygryski lubią najbardziej”. Ale Morawica miała być  wakacyjna i wypoczynkowa. I taka była. Z wyjątkiem jednego miejsca. Jakieś 10 km przed matą był stromy podjazd, a potem zjazd „z pieca na łeb”, krętą ścieżką pomiędzy drzewami i krzakami. Jak się do niego zbliżałam, to nawet przemknęła mi przez głowę myśl, że fajnie, bo cała trasa jest przejezdna, bez konieczności schodzenia z roweru. Niestety ten podjazd okazał się dla mnie nie do pokonania i musiałam „uderzyć z buta”. Jak już się wdrapałam na górę, to w dół ruszyłam na niego pełna wiary w własne siły i jakość mojego sprzętu, ale niestety gdzieś w połowie góry o zaufanie mnie jakby opuściło, zaczęłam zbyt mocno hamować i niestety nakryłam się rowerem. Troszkę się przy tym potłukłam, ale człowiek przecież całe życie się uczy na swoich błędach. 😉

Na trasie było też bardzo mało błota. Cieszyłam się, że mam suche buty i czysty i suchy  rower. Do czasu! Tuż po tym, jak to sobie pomyślałam Organizatorzy zafundowali nam przejazd przez rzeczkę. Nie dało się tego nijak pokonać „suchą nogą”! 😉

Z ciekawostek dodam jeszcze, że ostatnie kilkanaście kilometrów trasy jechałam za dziewczyną, która pachniała tak, jakby właśnie wyszła z perfumerii! 😉 Powinnam była ją spytać o markę perfum, których używała. Trwałość zapachu godna polecenia!

Kilka kilometrów przed metą miałam okazję zobaczyć, jak jeżdżą najszybsi. Dostałam „dubla” najpierw od samotnego lidera dystansu „master”, a potem od goniącego go czteroosobowego pociągu. Zdumiewające, jak szybko można wjeżdżać pod górę! 😉

Droga minęła mi tym razem bardzo szybko. Nagle przede mną pojawiła się meta, usytuowana nad małym zalewem w Morawicy.

Podsumowując: Jestem zadowolona z występu. Wygrałam kategorię K4 na dystansie „fan” (45 km). Jestem coraz bliżej zwycięstwa w „generalce”. Trasa malownicza, sprzęt spisywał się bez zarzutu.

To była naprawdę udana niedziela! J
A prosto z Morawicy pojechałam na rower w prawdziwe góry – do Istebnej.

Grażyna Czerniakowska

  1. Jechałam na turkusowym fulu Speca z numerem 3437 w różowo-niebieskiej koszulce Mybike.

 

Wyniki naszego teamu:

Dystans Masters (84 km):

Krysia Żyżyńska-Galeńska: 1. open/ 1. w kategorii

Piotr Berner : 16. Open/8. w kategorii

Michał Czajkowski: 19. open/ 5. w kategorii

Mateusz Rybak: nie ukończył

Dystans Fan (45 km):

Krzysztof Mrożewski: 33. open/ 3. w kategorii

Piotr Szlązak: 84. open/ 18. w kategorii

Marek Sanaluta: 128. open/ 19. w kategorii

Agnieszka Tkaczyk: 4. open/ 2. w kategorii

Grażyna Czerniakowska: 15. open/ 1. w kategorii

Piekoszów – Świętokrzyskie ściganie 5.06.2016

 

MTBCROSS_LOGO_przez

Tekst: Adrian Socho

 

Szanowni czytelnicy i pasjonaci rowerystyki terenowej, a także zawodnicy naszej i innych drużyn, na wstępie chciałbym wszystkim podziękować za to, że odwiedzacie zarówno naszego bloga jak i profil naszej drużyny i sklepu MyBike.pl w portalu Facebook. Dzisiaj umieszczam nieco spóźnioną relację z maratonu ŚLR w Piekoszowie, mam jednak nadzieję, że ten skromny artykuł pozwoli mnie Was przekonać, abyście się wybrali w tamte okolice, warto wybrać się zarówno na swobodną wycieczkę jak i na edycję maratonu startującego w Piekoszowie* za rok. Warto też zwrócić uwagę na relację z maratonu Poland Bike w Kozienicach, ta relacja również została opublikowana z pewną zwłoką. Zachęcam do przeczytania również tamtej relacji oraz do lajkowania wpisów z relacjami publikowanymi przez profil facebookowy, będzie to stanowić wyraz uznania dla autora relacji.

 

Najpierw zacznę od wyjaśnienia, dlaczego w poprzednim akapicie nazwę „Piekoszów” oznaczyłem gwiazdką. Chodzi o to, że dotychczas maraton ŚLR prowadzony po mniej więcej zbliżonej trasie zaczynał się w Nowinach, jednak z powodu pewnych zdarzeń z niuansami lokalnej polityki w tle oraz zmianą władzy w gminie Sitkówka-Nowiny maraton startujący z Nowin jest organizowany przez Poland Bike (tegoroczna edycja opisana w relacji Gosi Kloki), natomiast państwo Maziejukowie z ŚLR nieco przeprojektowali pętlę i od teraz zapraszają do Piekoszowa.20160605-_DSC0036

 

Ja do Piekoszowa pojechać po prostu MUSIAŁEM. Taki rodzaj tras, taka zawartość odcinków pochyłych w całej długości trasy, takie nachylenie podjazdów, stopień trudności na zjazdach to tylko na ŚLR. Chciałem też porównać, czy od czasów mojego poprzedniego startu na trasie „Nowiny” w 2013 roku trasa stała się łatwiejsza/trudniejsza oraz czy mój Trek X-Caliber będzie mi raczej przeszkadzał czy pomagał. Było też jedno dość ciekawe miejsce na trasie zarówno ŚLR Nowiny 2013 jak i ŚLR Piekoszów 2016, które chciałem obadać. Wtedy wydawało mi się nie do zjechania, teraz … trochę się zmieniło. Ale o tym dalej.

20160605-_DSC0063

Zaczynamy więc. Oprócz mnie nasza drużyna wystawia komplet najszybszych i najlepiej technicznie jeżdżących zawodników: Krysię oraz Mateusza Rybaka, Karola Wróblewskiego jadących na dystansie Masters, a także Agnieszkę Tkaczyk jadącą krótszy dystans. Określenie „krótszy” jest tutaj nieco mylące, gdyż długością i czasowi jazdy może raczej odpowiadać dystansom MAX oraz Mega wg nazw używanych w innych cyklach amatorskich maratonów.

 

W sektorze startowym ustawiłem się dosyć późno, prawie na szarym końcu. Nie szkodzi to, a właściwie to nawet lepiej. Pozwoli to mi zwalczyć pokusę do szybszej jazdy na początku – moim prywatnym zdaniem dobry czas przejazdu na ŚLR nie jest uzależniony od tego, czy uda się załapać do odpowiedniego „pociągu”, czyli peletonu zawodników jadących jeden za drugim. Na ŚLR takie zjawisko nie występuje – teren sprawia, że jedzie się wolniej, prędkości jazdy są mniejsze. Rozumiecie więc, że nie ma co się spieszyć – a przynajmniej ja, wiedząc mniej więcej co mnie czeka na trasie, tak uważam. Powolny „marsz” przez pole, znikająca gdzieś dopiero na horyzoncie gąsienica zawodników też nie są idealnym miejscem na wyprzedzanie. Zyskać trudno, a stracić można wiele. Zwłaszcza energii.

 

Gdy już nogi się nieco przyzwyczaiły że przez najbliższe godziny nie będzie żartów 20160605-_DSC0053zaczynam czuć przypływ energii. Można teraz myśleć o uzyskaniu dobrego tempa jazdy, co oznacza wyprzedzanie. Po jakimś czasie żegnam się więc z towarzyszącą mi od momentu startu Grażynką Czerniakowską, doganiam Kasię Kuźmę i Monikę Mrozowską. Obie dziewczyny trzymają równe tempo, pozdrawiam je więc i prę dalej do przodu, kontrolując jednak ile kilometrów zostało jeszcze do mety. Przez myśl mi przebiega, że przydałby się licznik odliczający, ile jeszcze metrów przewyższeń pozostało do momentu osiągnięcia mety. To jednak by wymagało posiadania bardzo dokładnego tracka (śladu GPS), a z tym trudno, gdyż organizatorzy czasami zmieniają trasę w ostatniej chwili. A ja jeszcze mam jej sporo do pokonania, myśl mi zaprząta tylko to, żeby za dużo energii nie stracić mijając kolejne metry trasy. Tutaj nie ma da dużo udogodnień, zdarza się, że trasa prowadzi po prostu po łące. Nierównej łące, gdzie dziury są skryte w trawie, tylko nieznacznie pokładzionej przez zawodników, którzy przejechali tędy wcześniej. Żadne tam odcinki gdzie peleton maratonu prowadzi miniciężarówka typu pickup (z fotografami na skrzyni) – miejscami zastanawiam się, czy quad by się zmieścił! Oprócz odcinków polno-łąkowych są też drogi szutrowe (mało)oraz mniej lub bardziej gruntowe, z przewagą takich, na których auto osobowe miałoby problemy. Jadę dalej i w pewnym momencie dołączam do trzymającej dobre tempo grupy około ośmiu zawodników. Zaczyna się podjazd i jadę ich tempem, które po chwili jednak staje się dla mnie nieodpowiednie. No to pojadę szybciej, pomyślałem. Co ciekawe, żaden z zawodników nie uznał za stosowne mi towarzyszyć….

 

Około kilkunastu kilometrów od startu potrzebowałem, aby dogonić Agnieszkę Tkaczyk. Aż mi się nie chciało wierzyć, gdyż uważam, że Agnieszka jeździ szybciej ode mnie. Najwyraźniej jednak jechałem za szybko, a ona rozłożyła siły również na koniec maratonu, nie tylko na start. Przez kawałek próbuję jej dać koła na asfaltowym podjeździe, później jednak gdy podjazd prowadzi po terenie Agnieszka zostaje z tyłu. Około kilometra dwudziestego pierwszego-drugiego zaczyna się zjazd i to jest ten rodzaj zjazdów, gdzie niska liczba zawodników jest na plus. Dokładniej, nie wleczemy się za niczyimi plecami. 20160605-_DSC0064Ten zjazd prowadził szeroką (ale jednoosobową) ścieżką, łagodne serpentyny urozmaicone czymś ala małe telewizory. Tyle że owe głazy były niejako „wbite” w podłoże, a od strony szczytu góry obsypane ziemią. Po minięciu kilku z nich zrozumiałem co autor tego miejsca miał na myśli – można z nich skakać! Później był podjazd pod górę Miedziankę, a ja wiedziałem, że ten podjazd to nie wszystko, co wzniesienie to ma do zaoferowania:) Na zdjęciu obok możecie zobaczyć jak na tym podjeździe męczy się Krysia – nie było łatwo, niektórzy zawodnicy samą końcówkę pokonywali pieszo. Po wjechaniu jest krótki acz nierówny odcinek płaskiego. Trafiam w końcu na ten zjazd, o którym pisałem wcześniej. Teraz jest zryty bardziej niż 3 lata temu. Zaczynam zjeżdżać i tak jak pamiętałem, jest dosyć stromo. Na zjeździe jest kilka głazów, a jest tak stromo, że przejechanie po nich nie wchodzi w rachubę (owszem, przednie koło by pewnie przejechało, ale nawet podbicie tyłu, nawet lekkie, to zaproszenie do lotu:D). Potrzebuję więc całej szerokości ścieżki, aby głazy móc omijać. Proszę spacerowicza o zrobienie miejsca, co on bardzo chętnie czyni. Niestety fotografowie nie obstawili tego miejsca (bardziej skupili się na podjeździe), więc nie pochwalę się.

 

Jadę dalej, w nogach już 30 km. Myślę, że od startu jeszcze nie było okazji postawić stopy na ziemi – co jednak niebawem się zmieni, bo docieram do schodków. To też znane miejsce, podobno jedną z pierwszych osób, która zjechała po nich (za wyjątkiem pewnie pasjonatów bardziej grawitacyjnych odmian kolarstwa) był śp. Marek Galiński. Na forum później inny zawodnik zaproponuje nazwanie schodów imieniem Marka. Schody pokonuję jedyną dostępną możliwością, a później jadę ciekawą ścieżką, gdzie powierzchnię ziemi zdobią małe, ale nienachalne głazy. Później już niewiele pamiętam, zapas energii w organizmie się skończył i na równych odcinkach … schodzę do prędkości rzędu 22 km/h. Na sam koniec niewłaściwie rozpoznana taśma, przeoczona strzałka i kilku innych zawodników, którzy popełnili te same błędy łączą się razem i robię dodatkowe 2,5 km poza trasą. Wracamy nagle po raz drugi do miejsca obstawionego przez policję i pytamy, gdzie zrobiliśmy błąd – oni też nie 20160605-_DSC0089wiedzą. Co gorsza, na nasze dodatkowe kółko pociągnęliśmy też dzieciaki z dystansu Family – niektóre okropnie wyczerpane. Dla mnie 2,5 km to niewielki dodatek do 50 km, dla nich jest to większa różnica. A w końc– znajdujemy poprawną drogę. Część powrotu prowadzi przez nieużytki, lekko tylko skoszone na potrzeby przejazdu maratonu. Docieram do mety i kładę się na trawie ze zmęczenia. Udało się dojechać i to jest największa radość!

 

Ten jeden maraton sprawił mi więcej przyjemności niż inne wyścigi w okolicach Warszawy. Tutaj małe nierówności nikomu nie przeszkadzają. Te większe też nie. Startuje mniej zawodników, więc Organizator nie jest ograniczony tylko do szerokoprzepustowych tras. Przejechanie ponad połowy długości maratonu bez osłony przed wiatrem nie jest wielkim problemem (na niektórych mazowieckich cyklach to wręcz samobójstwo). No i takie perełki jak zjazd z Miedzianki przypominają o członie „górski” w polskim rozwinięciu skrótu MTB. Bardzo polecam każdemu.

 

A teraz wyniki drużyny MyBike.pl:

 

Dystans FAN:

  1. Agnieszka Tkaczyk 1 K2/2 Open
  2. Przemysław Kiesio 13 M2/88 Open
  3. Adrian Socho (to ja!) 41 M3/98 Open
  4. Monika Mrozowska 4 K3/5 Open
  5. Katarzyna Kuźma 7 K3/8 Open
  6. Grażyna Czerniakowska 3 K4/17 Open

 

Dystans MASTERS:

  1. Karol Wróblewski 10 M3/19 Open
  2. Mateusz Rybak 3 M2/22 Open
  3. Krzysztof Dziedzic 15 M3/28 Open
  4. Krystyna Żyżyńska-Galeńska 1 K3/1 Open
  5. Elżbieta Kaca 2 K3/3 Open

Maraton w Piekoszowie dołącza do listy pt. KONIECZNIE POJECHAĆ ZA ROK!

Pozdrawiam,

Adrian Socho

 

Długi weekend w Kozienicach (PB Kozienice, 28.05.2016)

Tekst: Sławomir Lemieszek13312662_1180240632008039_5131550093439337760_n

W ostatnią sobotę odbył się Poland Bike Maraton w Kozienicach.

 

13321964_1180197072012395_8346299050912411290_nPo bardzo ulewnej nocy poprzedzającej dzień startu jechaliśmy do Kozienic z obawami, że będziemy topić się w błocie. Miejscowość przywitała nas piękną słoneczną pogodą, która pozwoliła rozegrać fajne zawody. Choć pewnie startującym na Maxie (70 km) dała się we znaki.

Ja jechałem dystans Mini (33 km). Na starcie mimo, że to był długi weekend, stawiło się13330897_1180190885346347_6616869927561000747_n sporo zawodników. Atmosfera jak zwykle rewelacyjna. Bardzo dobra organizacja w połączeniu ze świetnie zlokalizowanym miasteczkiem PB na kozienickim stadionie, dało dużo dobrych emocji.

13322066_1180238735341562_1993217258975528782_n

Najpierw maluchy zrobiły swoją rundę po stadionie prowadzone przez Grzegorza Wajsa, potem młodzież po okolicznych laskach, w końcu wyścig główny poprowadzony w pięknych lasach Puszczy Kozienickiej.

Jak zwykle od samego startu zawrotne tempo. Trasa wytyczona w większości po szerokich, leśnych duktach. Dość łatwa technicznie. Choć w niektórych miejscach głęboki13310416_1180265545338881_5897142085270910988_ne koleiny, luźny żwir lub piaskownice sprawiły, że mniej uważni zawodnicy zaliczyli spotkanie z glebą. Dłuższy dystans, upalna pogoda i zabójcze tempo dały się we znaki. Na metę wjeżdżaliśmy brudni i zmęczeni jak górnicy z kopalni. Mimo mniej licznej ekipy, etap oceniam jako bardzo udany.

Świetnie pojechał Piotr zajmując 3 miejsce w kategorii M3. Reszta drużyny była równie waleczna. Efektem naszych wspólnych starań było 3 miejsce 13330943_1180262452005857_6992337207662773158_nwśród teamów i awans na 3 miejsce w generalce.

 

[table id=11 /]

Bike Maraton w Bielawie, 23 lipca 2016

logo BM

Tekst: Monika Mrozowska

W sobotę 23 lipca odbyła się 7 edycja zawodów Bike Maraton w Bielawie. Jest to jedna z najpopularniejszych, najbardziej lubianych edycji BM ze względu na wymagającą technicznie trasę prowadzoną w pięknych Sudetach na skraju Gór Sowich.

Miałam do przejechania jak zwykle dystans MEGA, który tym razem liczył 46 km długości i 1600 metrów przewyższeń.

0_moniStart był o 11.00 w wyjątkowo upalny dzień. 29 stopni, pierwsze 12 km na dość szerokim podjeździe jednostajnym nachyleniu było dla mnie najcięższym fragmentem trasy, mimo że był on do ‘wyjechania’ dla wszystkich. Monotonna jazda pod górę w pełnym słońcu szybko daje się we znaki, ale jednocześnie dobrze rozgrzewa. Dalej było już tylko lepiej i ciekawiej.  Dużą zaletą tego podjazdu, który stanowił właściwie połowę trasy MINI, było odpowiednie rozciągnięcie stawki, tak że kolejne kilometry udało mi się pokonać bez ‘zatorów’, co przy tak technicznie trudnej trasie zapewnia komfort jazdy.3_wru

 

Podjazd zakończyłam postojem na bufecie przy kubku izo i jak zwykle pysznych pomarańczach.

 

Kolejna część trasy zaczęła się przyjemnym zjazdem mającym około 5 km długości i 300 m przewyższeń w dół.

2_rybak
Dalej jechaliśmy parę kilometrów po płaskim szutrze i singlach z pięknym widokiem na Sudety, aż do II bufetu na 24 km, gdzie zaliczyłam krótki postój na pomarańcze z izo.

 

Od tego momentu zaczęła się najlepsza dla mnie część wyścigu, ze względu na to, że z reguły ‘rozkręcam się’ dopiero na 20 km oraz ze względu na kapitalną trasę prowadzoną już tylko w dość wymagającym terenie bez asfaltu czy płyt betonowych.4_mno

Zaraz za II bufetem rozpoczynał się najciekawszy 5-kilometrowy zjazd, a potem całkiem fajny i przyjemny podjazd ładnym leśnym singlem.

 

5_moni_kasiaDalej III bufet i totalnie ostra jazda pod górę po szerokim i stromym odcinku pieszego szlaku ‘wysypanego’ korzeniami i kamieniami. Niestety nie udało mi się w całości pokonać podjazdu. W trakcie podchodzenia minęła mnie czołówka zawodników GIGA, którzy w pięknym stylu, bez widocznego zmęczenia wspinali się płynnie do góry. Nie pozostało mi nic innego jak wsiąść na rower i jednak walczyć dalej, więc ostatnią część podjazdu udało mi się przejechać! 😉

Potem dobry zjazd i ostatnie km do mety.

W sumie czas jazdy 3 h 31 min, co dało mi 7 miejsce w kategorii K3 i 327 miejsce OPEN oraz 506 punktów dla drużyny.

Reszta ekipy ukończyła również z całkiem dobrymi wynikami, z wyjątkiem Karola, który miał problemy techniczne na 20 km i niestety musiał się wycofać. Za to Mateusz Rybak pojechał naprawdę kapitalnie i zajął 19 miejsce OPEN i 4 miejsce w swojej kategorii. 6_dekGratulacje!!! 😉

 

[table id=10 /]