MyBike Road Team jest nowym tworem. Większość z nas nie ma doświadczenia w wyścigach szosowych. Przed nami sezon pełen nauki i pracy.
…pracy i wyścigów. Czemu akurat Szosomannia? W mojej ocenie idealna formuła, aby zacząć. Nie ma napinki, oprawy, numerów startowych i wszystkiego tego, co wiąże się z zawodami. Grupa ludzi zbierająca się w konkretnym czasie i miejscu, ścigająca się na zasadzie „ustawki”. Tak po prostu. Organizator prowadzi klasyfikację pozycji na mecie (kreska namalowana farbą na asfalcie), ale kolejność ustalona jest przez samych zawodników. Każdy pamięta za kim przekroczył linię na asfalcie. Banalne. I w tym siła.
Zbiórka!!
Team nie zebrał się w pełnym składzie. Jak to w życiu bywa niektórych zajęły obowiązki, albo zatrzymała choroba.
Niemniej jednak czterech to już coś. Radek, Szymon, Michał i ja stawiliśmy się we Franciszkanach pod Skierniewicami w ten chłodny i wietrzny poranek. Tak, aura nie sprzyjała. Klasyczne dylematy, w co się ubrać…
Mniejsza o to… Choć niektórzy wybrali rozwiązania niekonwencjonalne 🙂
Założenia
Przede wszystkim zobaczyć jak to wygląda od środka oraz co robią koledzy z Team’u i jak można z nimi pracować. Do tego mocny trening. Bez kombinowania i zawiłej taktyki. Pilnujemy siebie nawzajem i trzymamy się z przodu. Niby proste…
Osobiście jeździłem już w grupie. Nigdy jednak nie była to tak liczna grupa. Rozpędzony peleton jest żywą materią. Naciąga się i ściska jak guma. Reaguje na każdy ruch niczym ławica ryb. Pulsuje tak, jak krew w żyłach, a każdą wolną przestrzeń między zawodnikami wypełnia adrenalina. Szczególnie kiedy robi się szybko…
Każdy się zapisał, miły Pan zamknął zeszyt, wsiadł na rower i powiedział:
– Dobra, ruszamy.
Początek wolny. Po kilometrze skręt w prawo w stronę mety (po dwóch okrążeniach). Było pod wiatr i pod górkę. Wszyscy oglądali się na siebie i trzeba było trochę przejechać nim poszły pierwsze szarpnięcia. A w końcu poszły. I w zasadzie wolno już nie było 🙂
Przez pierwsze kilometry grupa była bardzo liczna. Około 40 kolarzy. Tempo było żwawe i nikomu nie udawało się odjechać. Szymon szalał z przodu lekko naciągnąć stawkę w licznych krótkich szarpnięciach. Na 15-tym kilometrze poszedł mocny atak. Skoczył zawodnik z Żolibera. Po chwili doskoczyło do niego jeszcze dwóch. Wypracowali sobie 30 sekund przewagi. Niby mało. Cały czas ich widzieliśmy. Do przejechania jeszcze wiele kilometrów. Damy radę…
Albo i nie…
To czasem widać w TV. Najczęściej na klasykach.
Gość ma 300 metrów przewagi i grupa mocnych PROsów nie jest w stanie dojść. Choć wkładają w to siły. A przynajmniej część z nich.
Tu kłania się chęć do pracy – lub jej brak.
Tak – nie każdy z zawodników jest zainteresowany pogonią za ucieczką. Powody są różne… Niektórzy zwyczajnie nie mają siły i ledwo „wiszą” na kole. Inni chcą zachować jak najwięcej sił na finisz i wolą nie wystawiać się na wiatr. Jeszcze inni mają swojego kolegę z Team’u w ucieczce i gonić nie będą. Za to chętnie będą przeszkadzać. Są też tacy którzy uznają, że jeszcze nie czas. A ten się kurczy dość szybko…
Po krótkiej konsternacji coś się zaczęło dziać w czubie. Kilka osób wykazywało chęć do pracy. Szymon po wycieczce na żwirowe pobocze na jednym z łuków odpadł z grupy goniącej, ale wraz z Radkiem i Michałem podjęliśmy pracę z przodu. Kilka osób też nie próżnowało, ale za każdym razem gdy grupa nabierała solidnego rozpędu, po chwili następowało rozluźnienie.
Czemu?
Moim zdaniem zbyt mało chętnych do pracy. Do tego zawodnik z Żolibera w sposób mistrzowski po wejściu na zmianę stopniowo studził tempo. Potrzeba nam było kilku chwil nim zrozumieliśmy, w co gra. Brawo!
Zmęczenie narastało. Po kilku mocnych zmianach i trzydziestu kilku kilometrach przejechanych, nogi zaczęły wyraźnie odczuwać trudy. Im dalej w las, tym gorzej. Zmiany dawałem coraz krótsze. Michał pracował, Radek też. Może jeszcze 3 osoby. W międzyczasie jeden z ucieczki odpadł. Peleton wchłonął go niczym rozpędzona żarłoczna masa. Zostało dwóch. Były też próby odskoków z grupy, ale kasowane w porę…
I nagle „bomba” kolarska.
Gdy zszedłem z mocnej zmiany ktoś szarpnął do przodu. Peleton zareagował, a moje
nogi nie bardzo chciały… To dziwne uczucie gdy od godziny trzymasz się w czubie i nagle oglądasz się za siebie nie widząc nikogo. W głowie jest wtedy jedna myśl. Puścisz koło i wypadasz z gry!!! Jak ostatni kolarz odjedzie na więcej niż 3 metry, dojście do goniącej grupy w pojedynkę staje się niewykonalne. Wyścig odjeżdża i koniec!
Fakt, że udało mi się doskoczyć do koła zamykającego peleton zawdzięczam jedynie staremu powiedzeniu kolarskiemu „jak noga nie daje, to głowa musi”…I głowa dała. Ostatkiem sił, widząc oczyma wyobraźni odjeżdżający pociąg – dojechałem do ostatniego wagonu. Bolało 🙂
Kilometry mijały a ucieczka nadal utrzymywała dystans. Widzieliśmy ich na każdej prostej, ale nie byliśmy w stanie skasować różnicy. Inna sprawa że uciekał nie byle kto…
Do mety coraz bliżej
Po przejechaniu 50 km w peletonie stało się jasne, że się nie uda. Zabrakło zdecydowania i grupa, choć momentami jechała naprawdę szybko, nie zmobilizowała się do wystarczająco ciężkiej pracy. Tym bardziej, że zbliżała się meta oraz walka o 3-cie miejsce i jak najwyższą pozycję poza podium. Jak wspominałem ostatnie 2 – 3 kilometry były pod wiatr, a meta znajdowała się na niedużym wzniesieniu. Ciężki temat. Zaczęły się czary.
Każdy kombinował tak, żeby nie być z przodu. Tempo spadło dość mocno. Chwila spoglądania na siebie i na 300 metrów do mety poszło! Ktoś strzelił do przodu, ktoś za nim skoczył i w przeciągu 3 sekund wszyscy rzucili się do ostatniego sprintu.
Ostatnie metry
Sam nie rozegrałem tego zbyt dobrze. Tuż przed ostateczną rozgrywką dałem zamknąć się w środku stawki i nie miałem szans przeskoczyć w tłoku do przodu. Z resztą raczej nie miało by to znaczenia. Byłem zmęczony pracą z przodu grupy.
Michał podjął akcje i finiszował wyżej w grupie. Brawo. Radek podobnie jak ja został z tyłu. Zapłaciliśmy za pracę wcześniej… Szymon dojechał w drugiej grupie i był drugi spośród finiszujących z niej kolarzy. Bardzo ładnie! Naprawdę fajnie!
Wnioski
Było dobrze. Nie przyjechaliśmy tam walczyć o pozycję na „kresce”, tylko mocno pracować i zbierać doświadczenie. Jestem pewien, że założenia zostały spełnione.
Z przodu peletonu niebiesko-zielone stroje MyBike Road Team widać było często. Byliśmy aktywni i nie oszczędzaliśmy starań i sił. Często oglądaliśmy się na siebie pilnując kto gdzie jest. Potrafiliśmy się zebrać w zamieszaniu i ustawić do pracy. Pomagaliśmy sobie w chwilach słabości, tak jak drużyna powinna to robić. Jak na pierwszy start to bardzo dużo. Super. A będzie lepiej 🙂
Wiem, że Szymon mocno pracował w swojej grupie i też nie oszczędzał nogi. Trochę szkoda, że odpadł od nas, ale tak to bywa w kolarstwie.
Ostatecznie wyścig wygrywa Grzegorz Krejner. Tuż za nim plasuje się drugi uciekinier Paweł Czarnecki. Sprint z peletonu i trzecie miejsce wyjął Adrian Kuczyński.
Szosomannia Franciszkany – MyBike Road Team:
14- Michał Krystosiak
18- Maciek Puź
22- Radek Jurek
28- Szymon Kołota
Teraz pozostaje nam dalej ciężko trenować i już niebawem staniemy razem na linii startu w kolejnych zawodach. Znów będzie ciężko i znów będzie świetnie 🙂
Cześć!