Haute Route Alps już za nieco ponad miesiąc. Tymczasem dostałem nieoczekiwanie możliwość wystartowania w krótszej 3 dniowej imprezie Haute Route Alpe d’Huez 2017 w dniach 12-14 lipca. Wyścig składał się z 15 km jazdy na czas, maratońskiego etapu 151 km przez Col du Glandon i Col de la Croix de Fer oraz krótkiego etapu 74 km prowadzącego przez Les Deux Alpes i Col de Sarenne. Każdy etap wiódł jedną z trzech dróg do Alpe d’Huez.
Pierwszy etap
to indywidualna jazda czas z Bourg d’Oisans do Alpe d’Huez prowadziła tradycyjnym wariantem, który jest często wykorzystywany podczas Tour de France. Mój start wyznaczono na godzinę 18:23. Podczas wspinaczki planowałem trzymać 300 W a potem stopniowo zwiększać do 310-320 W. Początek podjazdu był bardzo sztywny 10-12% także chcąc nie chcąc zacząłem trochę mocniej niż planowałem. Mimo to mijało mnie wielu kolarzy startujących po mnie, którzy chyba ruszyli all-out. Po 3-4 km (lub 5-6 z słynnych 21 zakrętów) większość z nich była już za mną. Połowa dystansu szybko minęła a ja utrzymywałem okolice 320 W. W drugiej połowie zacząłem już odczuwać trochę zmęczenie i średnia moc stopniowo spadała. Podjazd nie daje ani chwili odpoczynku a nachylenie cały czas oscyluje w granicach 7-12%. Ostatecznie etap kończę z czasem 59 min. i 24 sek. co starczyło na 37. miejsce. NP wyszło 316 W. Recovery shake, prysznic, masaż i odpoczynek przed kolejnym etapem, który rozpoczynał się o 7:00.
Etap drugi
miał być najtrudniejszym jaki do tej pory przejechałem w życiu: 151 km i 4600 m przewyższenia. Start honorowy odbył się punktualnie o 7:00 rano, po czym zjechaliśmy z Alpe d’Huez do doliny. Oczywiście było strasznie zimno. Start ostry wyznaczono kilka kilometrów przed rozpoczęciem podjazdu pod Col du Glandon. Od razu poszło bardzo mocne tempo, które mnie zaskoczyło zważywszy na trudy jakie nas czekały. Ja postanowiłem jechać swoim tempem. 21 km podjazdu pod Col du Glandon jest bardzo różnorodne. Są odcinki pod 14% a także całkowite wypłaszczenia lub nawet zjazdy. Na Col du Glandon dojechałem z wciąż dobrą nogą jadąc równo w okolicach 260-280 W. Na przełęczy znowu zimno, pochmurno i wietrzenie. Szybko posiliłem się w bufecie i zjechałem do kolejnej doliny. Na zjeździe znowu pioruńsko zimno. Mimo że czas ze zjazdu nie był mierzony to chciałem pokonać ten odcinek jak najszybciej, aby rozgrzać się w dolinie. Następnie rozpoczął się podjazd pod Col de la Croix de Fer. Zaledwie 28 km i 1500 m w pionie. Tym razem w pełnym słońcu. Jest to kolejny urozmaicony podjazd z początkiem średnio sztywnym. Potem było nawet kilka zjazdów. Następnie długo łagodnie 5-6%, a końcowe kilka kilometrów ciężkie 8-11%. Jechało mi się bardzo dobrze co chwila doganiałem rywali, którzy mocniej zaczęli. Na 2 km przed szczytem zacząłem jednak odczuwać spore zmęczenie i kończące się paliwo. Byłem bardzo uradowany, gdy wreszcie zobaczyłem bufet na przełęczy pełen suszonych owoców, żeli, batonów, bananów, pomarańczy, coli, izo, sera, szynki i krakersów. Gdy już uzupełniłem poziom cukrów ruszyłem w dół. Po 35 km zjazdów i płaskiego rozpoczął się mało znany 17 km
podjazd do Alpe d’Huez przez miejscowość Villard-Reculas.
Rozpoczęliśmy go we trójkę z Francuzem i Niemcem, z którymi zgodnie współpracowałem na płaskim odcinku. Podjazd nie jest super trudny, nie ma ścianek, raczej stabilne 7-9% co bardzo mi odpowiadało. Niemiec rozpoczął dość mocno i stopniowo nam odjeżdżał. Francuz natomiast dzielnie trzymał jego koło, aby po 2-3 km totalnie pęknąć. Po następnym kilometrze nie było go już widać za moimi plecami. Ja jechałem swoje mając wciąż w zasięgu wzroku Niemca. Na 4 km przed metą droga łączyła się z tą samą szosą, którą dzień wcześniej pokonywaliśmy podczas czasówki. Wszystko byłoby super gdyby nie to że trzeba było jechać pod wiatr, co po 147 km w nogach i nachyleniu 8-9% powoduje że metry mijają bardzo powoli. Ostatecznie na metę dojeżdżam po 7 godzinach 16 minutach (z czego 6 godzin i 7 minut mierzonego czasu) co dało mi 33 miejsce i awans z generalce na to samo miejsce. Sprawdzając wyniki zauważyłem, że 15 miejsce zajął Frank Schleck (trzeci w Tour de France w 2011 roku) oraz że etap ukończyło tylko nieco ponad 80 kolarzy! Po etapie recovery shake, krótki rozjazd, prysznic, masaż, obiad, briefing przed kolejnym etapem, kolacja, spanie.
Trzeci etap
był dla mnie niewiadomą, bo nie wiedziałem, jak organizm zareaguje na trzeci dzień ścigania. Start wyznaczono na 8 rano w Bourg d’Oisans. Początek etapu to 5 zakrętów podjazdu pod Alpe d’Huez, aby następnie odbić w prawo na Balcon d’Auris. Znowu od początku poszło bardzo mocne tempo co sprawiło, że szybko zostałem za przerzedzonym peletonem. Byłem zadowolony, że jestem w stanie generować moc 265-270 W bez wielkiego bólu. Po 7-8 km wspinaczki zjazd do doliny, na którym wyprzedziłem kilku rywali. Następne 2 km po drodze departamentalnej były zneutralizowane, aby po chwili rozpocząć prawie 10 km wspinaczkę do Les Deux Alpes. Podjazd okazał się bardzo przyjemny 7-9%, z krótkim 1 km wypłaszczeniem w połowie. Znowu mijałem pomału rywali co dobrze robiło na moje morale przed ostatnim, ale najtrudniejszym
podjazdem pod Col de Sarenne.
Wspinaczka pod Sarenne rozpoczyna się ścianką 12-14% przez 1 km. Potem jeszcze „tylko” 12 km głównie w okolicach 8%. Znowu podjazd rozpocząłem z tym samym Niemcem co wczoraj, który podobniej jak dzień wcześniej stopniowo mi odjeżdżał. Droga do Col de Sarenne do najrówniejszych nie należy więc Trek Domane choć raz miał przewagę nad ultralekkimi rowerami rywali. Nogi miałem już bardzo zmęczone, wciąż jednak udawało mi się generować 260 W, a w końcówce podjazdu więcej. Podjazd zjazdu z Col de Sarenne, na którym o dziwo był pomiar czasu, należy mocno trzymać kierownicę. Droga jest nierówna, wąska, gdzieniegdzie z drobnym żwirkiem. Chciałoby się docisnąć, bo to już ostatni zjazd podczas wyścigu, ale z drugiej strony głupio byłoby się wyłożyć na 5-10 km przed metą. W końcu bez przygód dojechałem do Alpe d’Huez następnie zjechałem 2,5 km poniżej miejscowości, aby rozpocząć finałową wspinaczkę na metę. Tym razem nie było wiatru, do mety było już tak blisko więc pojechałem all-out. Etap ukończyłem na 34. miejscu co dało awans na 32. miejsce w klasyfikacji końcowej. Frank Schleck tym razem pojechał lepiej i był drugi.
Ostateczny wynik całkiem niezły patrząc, że była to moja pierwsza etapówka w życiu. Sądzę, że było to super przetarcie przed sierpniowym ściganiem z Nicei do Genewy.
Impreza była bardzo profesjonalnie zorganizowana poczynając od zabezpieczenia przez medyków i marszali na motocyklach, osób zabezpieczenia stojących na skrzyżowaniach, rondach i niebezpiecznych miejscach, kończąc na fotoreporterach na motorach i z dronami, wsparciu technicznych Mavica, masażach i profesjonalnym briefingu przed etapami. Jeśli ktoś miałby możliwość wystartowania w imprezie z cyklu Haute Route to gorąco polecam. Ja ruszam po raz kolejny już 21 sierpnia.
Dziękuję za wsparcie kochanej żonie, tacie, trenerowi: AdiOstry – kolarstwo oraz dietetykowi: Bikediet.pl.
Jechałem na sprzęcie zakupionym w sklepie: MyBike.pl
Tekst: Paweł Partyka