Tour de Warsaw relacja Adrian F.

Tour de Warsaw – czyli impreza dla fanów kolarstwa, którzy chcą doświadczyć czegoś więcej niż

niedzielna przejażdżka, lub zmierzyć się z dystansem, o którym nigdy nie myśleliśmy, że

przejedziemy.

Skąd wziął się u mnie pomysł by wziąć udział w tym wyścigu? Hmm… Myślę, że śmiało mogę

zrzucić winę na naszego serwisanta MyBike.pl, który opowiedział mi o tym wyścigu i zachęcił do

wzięcia udziału.

Oczywiście jak to ja – wszystko musi być na ostatnią chwilę, więc i tym razem mój udział był

ogarnięty na ostatnią chwilę. Bardzo fajnie udało mi się znaleźć ekipę dzięki pomocy organizatora

wyścigu. Krótko mówiąc nie znałem ludzi , z którymi miałem pojechać, jak również w całej tej

sytuacji przed wyścigowej byłem zielony. Na szczęście było jeszcze trochę czasu, więc z grupą

udało się trochę pojeździć, a wszystkie kwestie organizacyjne dograć tak, aby nie martwić się tym

przed samym wyścigiem.

Z racji tego, że w tym sezonie kilometrów na liczników za wiele jeszcze nie było (~900km), to

oczywiście w głowie pojawiało się pytanie, jak zachowa się organizm podczas 6­7godzinnego

wysiłku na dystansie ~210km. Obawy były, lecz z drugiej strony zima nie była „przespana”, więc

dawało to trochę światła 🙂

Grupa do której udało mi się dołączyć nie miała aspiracji by urywać koło, jednakże cel był jasno

określony – dojechać do końca z uśmiechem na twarzy, a założona średnia ok 30km/h.

Jednakże z racji tego, że tradcją Prologu Tour de Warsaw jest zła, lub bardzo zła pogoda, tak i tym

razem nie mogło być inaczej.

Wyścig zaczynał się rano, my start mieliśmy zaplanowany na godzinę 8:20. Jak wiadomo bardzo

ważnym elementem jest żywienie… Niestety rano apetyt nie dopisywał, a dodatkowo poleganie na

budziku w telefonie okazało się niezbyt skuteczne. Szybka pobudka żony, kanapka do worka i

trzeba było ruszyć do miasteczka zawodów. Temperatura była dużo lepsza niż rok temu i wynosiła

ok 15­16C, jednakże przez ponad 150km towarzyszył nam deszcz, lub momentami ulewa.

Niektórzy zrezygnowali przed wyścigiem, gdy w perspektywie była taka właśnie jazda, a reszta z

zaciśniętymi zębami stawiali opór pogodzie. Wsparcie drużyny w takich momentach jest

najważniejsze. W pewnym momencie, gdy człowiek jest przemoczony do suchej nitki, to deszcz

przestaje być już przeszkodą, a w głowie jest tylko skupienie na drodze i walka by dać od siebie

wszystko co najlepsze, by pomóc drużynie. Obawy co do wydolności organizmu okazały się

niesłuszne. W tym dniu, na samej „kanapce”, paru żelach i ciastkach noga była jak ze stali – aż

chciało jechać się dalej i nie kończyć na założonym dystansie.

Założone cele udało się wykonać – średnia powyżej 31km/h, choć nie wszyscy ukończyli.

Niektórzy niestety nie podołali pogodzie i dystansowi, a w innych ekipach również trochę bardziej

drastyczne sytuacje pokrzyżowały zabawę.

Całość wypadła bardzo pozytywnie. Wsparcie techniczne Veloart pozwalała spokojniej myśleć o

sprzęcie, a perspektywa ciepłego posiłku po przejechaniu całości na pewno dodawała otuchy.

Również nie mniej istotnym elementem w tego typu imprezach, jak i samych dystansach jest

sprzęt i odzież. Jeżeli chodzi o same ciuszki, to podstawą podstaw są spodenki, a w zasadzie

pielucha. Jeżeli ten element jest słaby, to niestety przyjemność z jazdy szybko się kończy – jak dla

mnie jest to element, na którym nie można oszczędzać, daje nam poczucie komfortu nawet w

najtrudniejszych wyścigach i nie dodaje nam kolejnych zmartwień. Ja osobiście testowałem na tym

wyścigu secik Bontrager Ballista i wg mnie test wyszedł na 200% (może nie jest najtańszy, a

wręcz jeden z najdroższych, ale potwierdza swoją cenę w trasie).

Jeżeli ktokolwiek ma obawy, czy powinien wziąć udział w takiej imprezie, to moja odpowiedź

brzmi: zdecydowanie tak!

Kolejny cel: Tour de Warsaw 300!

Pierwsze góry w sezonie

W minioną sobotę odbył się pierwszy górski maraton cyklu Bikemaraton i jeden z pierwszych w Polsce. Start miał miejsce w Polanicy Zdrój.

 

Z naszej drużyny na starcie stanęliśmy w trójkę: Monika Mrozowska, Piotr Berner i ja. Piotr przyjechał na miejsce parę dni wcześniej na miejsce, a ja z Moniką dojechaliśmy w piątek wczesnym wieczorem. Dzięki czemu mieliśmy okazję zrobić jeszcze krótki rozjazd po okolicy tak aby rozruszać zasiedziałe kończyny po 5 godzinnej podróży ze stolicy.

IMG_0757

Start pierwszego sektora odbył się o jedenastej i po krótkim przejeździe honorowym do pobliskiej Biedronki wystartowaliśmy ostro pod górę. Pierwsze dziesięć kilometrów było nudnym ale dającym  w kość podjazdem po ubitej drodze. Mnie niestety podjazd nie wszedł zupełnie i od początku wyścigu wiedziałem, że nie będzie to udany start pod kątem sportowym. Mam trzy teorie na powód mojej niemocy w nogach i mam nadzieję, że w Zdzieszowicach uniknę tychże błędów.  Po około 15 kilometrze rozpoczął się zjazd, który nie był zbyt trudny, ale zweryfikował trochę umiejętności techniczne zawodników którzy poszli ostro pod górę.

Następnie trasa wiodła głównie szerokimi ścieżkami z niewielką ilością trudniejszych elementów, aż do rozjazdu Mega/Giga gdzie zaczęliśmy powtarzać odcinek trasy od około 12 do 36 kilometra. Na szczęście po tym odcinku który powtarzaliśmy nastąpiła najfajniesza część całego maratonu. Od około 57 kilometra zaczęły się kręte single między kamieniami i hopkami. Minusem było to, że giga dogoniło słabszych zawodników z mega, którzy troszkę zbyt mocno wciskali klamki hamulcowe 🙂 Po tej sekcji mieliśmy do pokonania jeszcze jeden szutrowIMG_0754y odcinek, aby ostatnie 6kilometrów spędzić na szybkim zjeździe przeplatanym z trudniejszym zjazdem, który wymagał zarówno dobrej techniki jak i mocnych rąk. Mnie pod koniec piekły ręce chyba mocniej niż nogi na pierwszym podjeździe.

Ostatecznie mimo słabszej dyspozycji nie miałem ani przez chwilę myśli w stylu „po co ja to robię”. Trasa była na tyle przyjemna, że chciało się nią jechać. Sprzyjała też ku temu pogoda z temperaturą około 20 stopni i pełnym słońcem.

Osiągnęliśmy następujące wyniki:

Dystans Mega 48 km:

Monika Mrozowska 25 open i 9 K3

Dystans  Giga 72km:

Piotr dekoracja

Piotr Berner 13 open i 5 M3

Mateusz Rybak 41 open i 14 M2

 

Brawa dla Piotra który załapał się na dekorację i otarł o top 10!

 

Mateusz

Zgrupowanie Chorwacja’16

Zgrupowanie Chorwacja’16

Zima w Polsce – nie ma, co ukrywać to ciężka1i okres dlaa2 każdego kolarza. Treningi w mrozie, deszczu i śniegu mają od czasu do czasu pewien urok – szczególnie w lesie. Jednak, gdy codziennie trzeba opatulać się w kilka warstw ubrań i kręcić coraz dłużej w takich warunkach, to nawet mi czasami nie było do śmiechu ;). W tym roku postanowiłam więc znaleźć miejsce, gdzie łatwiej będzie mi się przygotować do zbliżającego się już sezonu. Przeglądając różne oferty zgrupowań trafiłam na facebookowy profil przemekgierczak.pl, gdzie znalazłam info o zgrupowaniu w Chorwacji. W pierwszej chwili myślałam raczej o Calpe, ale po chwili namysłu, stwierdziłam, że w sumie, czemu nie Chorwacja? Na stronie znaa3lazłam słoneczne zdjęcia z poprzednich lat, szybki kontakt z Przemkiem i załatwione – namówiłam moją teamową koleżankę Kasię – jedziemy.

Wyjazd zaplanowany był z Jedliny Zdrój – koło Wałbra4zycha na 28 lutego o 5. Postanowiłyśmy dotrzeć na miejsce dzień wcześniej, żeby lepiej znieść kilkanaście godzin podróży. W niedzielę wieczorem byliśmy już na miejscu – Okrug Gorji (wyspa Ciovo). Pierwsze wrażenie po wyjściu z autokaru: „Wow, jest ciepło!” J Szybko rozpakowałyśmy się i od razu poszłyśmy na spacer wzdłuż morza. Co prawda a5widać było tylko oświetlone w oddali miasta, ale i tak było pięknie.

Pierwszego dnia miałam na spokojnie zapoznać się z okolicą i delikatnie rozkręcić nogę. Wybrałam więc wspólny ta6a7rening, po jeszcze w miarę płaskim terenie. Góry, morze, góry, morze i tak przez całą drogę – po prostu pięknie!a8

Okolice Trogiru zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie. Nie mogłam się doczekać następnego treningu, więc popołudniu kolejna spokojna przejażdżka i odkrywanie nowych pięknych miejsc na wyspie.

MyBike.pl Team!a11

a9

Śniadanie, trening, obiad, trening – dzień, jak co dzień J. Każdego dnia poznawałam mnóstwo świetnych tras. Widoki były tak piękne, ża10e musiałam ciągle robić zdjęcia J Pogoda okazała się wbrew temu, co pokazywały prognozy, bardzo ładna. Codziennie około 15 stopni, ale było kilka dni z full lampą, więc można się było nawet opalać J.

                Pierwsze podjazdy pokonywałam na malowniczo położonej górze – Malaska. Takie podjeżdżanie to naprawdę czysta przyjemność – im wyżej tym piękniejsze widoczki.

Po drodze mnóstwo serpentyn – tyle radości na zjazdach J

A na szczycie takie widoczki:

 

Popołudniu kręciliśmy głównie po naszej pięknej wyspie:

Niektóre poranki były naprawdę piękne, słoneczne – trzeba było wykorzystać więc czas pomiędzy treningami na świeżym powietrzu – rozciąganie, rolowanie, ćwiczenia stabilizacyjne na plaży – coś pięknego:

Nie mogłam oczywiście nie wykorzystać okazji by wejść do morza, po pewnym słonecznym treningu – najlepsza regeneracja! Piękny port w Rogoznicy.

a13a12

 

 

 

a14

 

Jest full lampa – jest szczęście! J

Nie obyło się oczywiście bez niespodzianek – pod koniec pewnego treningu moje koło odmówiło posłuszeństwa. Okazało się, że bębenek jest do wymiany. Chłopaki próbowali mi pomóc J

Niestety na miejscu się nie udało, więc następnego dnia rano nasz najlepszy kierowca – Adrian zawiózł mnie do Splitu- dzięki Adi!! , gdzie spędziliśmy pół dnia na poszukiwaniu a15serwisu, który zajmie się moim kołem lub części bym mogła złożyć koło. Okazało się, że Chorwaci, to bardzo spokojni ludzie, którym nigdy się nigdzie nie śpieszy – nikt nawet nie wykazał odrobiny zainteresowania problemem 😉 Postanowiłam więc kupić koło, co również nie było łatwe. W ostatnim sklepie na naszej drodze udało mi się to jednak, więc mogłam spokojnie wrócić na trening Ja16

W planie nie zabrakło też długich treningów po górach. Widoków w małych górskich wioskach nie zapomnę chyba nigdy.

 

Wolne popołudnia – a19zdarzały się rzadko, ale była to dobra okazja do spacerów J

Ostatni dzień – czas robienia wspólnych zdjęć J

Każdy z dni pobytu miałam świetnie zaplanowany przez moją a20trenerkę – Magdę Sadłecką. Jak zobaczyłam plan miałam obawy, czy ja dam radę. Okazało się jednak, że Magda ułożyła wszystko tak, że z każdym dniem czułam się na rowerze coraz lepiej. Nawet po ciężkich treningach następnego dnia nogi zawsze chciały ze mną współpracować. To było naprawdę cudowne uczucie – dziękuję Magda i za stały kontakt! Ja21

Miała być relacja wyszła oczywiście fotorelacja. Myślę, że zdjęcia oddają wszystko, pokazują jak właściwie było.

Podsumowując – ponad 40h w siodle, ponad 1000km i ponad 13000 a22przewyższeń – to było 11 intensywnych dni J

Dziękuję całej ekipie – dzięki Wam to było naprawdę mega udane zgrupowanie i widzimy się za rok! J

Aga                a17a18      a23 a24 a25  a26a27 a29a28  a30

Ceteń MTBOpoczno

Zimowe maratony mtb stają się coraz bardziej popularne i coraz więcej firm organizujących letnie edycje stawia na zimowe ściganie. Ja w tym roku w ramach przygotowań startowych postawiłem na dwie edycje organizowane przez MTB opocz_MG_8750no. Ostatnia z nich odbyła się w Osadzie Łowieckiej Ceteń koło Inowłodza 6 marca.

Przed startem miałem mieszane oczekiwania. Z jednej strony wiedziałem, że przygotowania do sezonu idą z _MG_8824grubsza zgodnie z planem, ale w minionym tygodniu byłem w delegacji gdzie pozostało mi tylko wczesno poranne kręcenie na hotelowym spinningowym rowerze, do tego doszło jeszcze jakieś lekkie zatrucie albo wirus żołądkowy który trochę mi pokrzyżował plany, a na koniec spóźnienie na osatni piatkowy samolot do Polski i dodatkowa nocka w hotelu lotniskowym. Tak czy inaczej chciałem zobaczyć w którym miejscu przygotowań jestem i czy mam szansę wrócić do poziomu sportowego który pozwalał mi walczyć o wysokie lokaty do 2011 roku po którym miałem przerwę od regularnego ścigania.

Budzik zadzownił o 7:15 jedna drzemka, toaleta, śniadanie i w drogę. Na szczęscie dojazd na maratony MTBopoczno jest bardzo sprawny z Warszawy. Na miejscu pogoda była raczej wiosenna niż zimowa dzięki czemu przy dodatku nogawek, rękawek i czapki z daszkiem ( żeby deszcz nie padał na okulary) można było sprawdzić nowe stroje klubowe w boju. Na minus kropił tro_MG_8749chę deszcz, który raz wracał a raz znikał.

Start odbył się punktualnie bez falstartów i innych niezwykłych rzeczy. Od początku chciałem trzymać się przodu, bo wiem, że wszyscy są wygłodniali ścigania po zimie przez co jadą bardzo po trzepacku. Pierwsze 5 kilometrów szły mi świetnie, trzymałem się pierwszej grupki, ale niestety na hopkach złapał mnie dziwny kryzys który trzymał przez parenaście minut. Spowodawał że minęła m_MG_8827nie druga grupka, która zacząłem gonić, ale niestety na płaskiej trasie samotna jazda była zbyt męczaca i postanowiłem na chwilę odpuścić, dać się dojść trzeciej grupie i razem z nią dociągnąć do drugiej grupy, która wyraźnie zwalniała. Plan się udał i w zmniejszającym się składzie pokonywaliśmy kolejne kilometry. Trasa giga miała 3×1_MG_88785.5 km a mega 2x, więc jak zawodnicy z mega od nas odjechali zostalismy w 5 z czego 3 pracujących. Plan na finisz miałem jeden-być przed dawnym kolegą klubowym Wojtkiem. Nie był łatwy do zrealizowania zwłaszcza że jeden z konkurentów zaczął długi i niestety udany finisz, który kosztował mnie sporo sił, ale na szczęście rywalizację z Wojtkiem zakończyłem na zwycięzkim sprincie na ostatniej prostej.

_MG_8882

Wynik końcowy to 5 open i 1 w M2.

Marcin Jabłoński był 2 open i 1 M4.

Podsumowując: start udany. Dzięki temu, że startował Wojtek mogłem zobaczyć czy wracam do sił i tak jest. Trochę inne niż wcześniej metody treningowe przynoszą pozytywne rezultaty, a braki które jeszcze są – w końcu to dopiero początek marca- będą eliminowane bardziej specjalistycznymi treningami w marcu i kwietniu.

 

Mateusz

foto: jurekrybak.com

Jazda na torze.

Już od miesiąca wiele osób ruszyło na tor. Ale jak tu iść na tor jak można do lasu. A jesień nas rozpieściła w tym roku. Ciekawe jaka będzie zima. Póki co wylądowała.. Więc udało się (choć z problemami) dotrzeć na tor.

Tutaj film z zeszłego roku.


Po co to robić jak można tłuc kilometry na trenażerze?

-dla towarzystwa bo razem jest łatwiej się zmotywować do wysiłku.

-dla poprawy techniki jazdy (ostre koło uczy jak nic innego równego pedałowania)

-dla doskonalenia jazdy na kole

-dla poprawiania średnich prędkości

Tor jest udostępniany wieczorami. Zwykle są 2, 3 sesje po 1.5h .Można też jeździć w weekendy w porannych godzinach.

W celu rezerwacji toru najlepiej dzwonić do pana Jerzego B. 602394385

Osobiście uważam, że jeśli ktoś chce chodzić systematycznie to powinien pomyśleć o własnym rowerze, który będzie miał nabite mniej kilometrów i będzie wszystko działać. Siodełko będzie ustawione na właściwej wysokości..i będzie to Twoje siodełko.

Ponieważ ostatnio nie przygotowałem się najlepiej do wyjścia na tor.. o to CZEK LISTA

– zrobić rezerwacje toru

– strój kolarski, kask, rękawiczki okulary z przezroczysta szyba

– rower lub pedały, ewentualnie sztyca 27.2 z własnym siodełkiem

– licznik rowerowy z czujnikiem prędkości (aby wiedzieć ile km zrobiłeś)

– pasek HR (trening to treninig)

– woda(izotonik)

-kasa (gotówka najlepiej odliczona bo karta sie nie zapłaci 40pln)

Na koniec

W Mybike dla osób z tea31-3341-BR-SIDEmu jest dostępny rower na tor w rozmiarze 52cm czyli raczej dla maluchów i dziewczyn

(na torze mówili, że ładny).