fbpx

Wakacyjne maratony mają swój charakter. Są trochę inne. Po pierwsze startuje lekko mniej osób. Po drugie, organizatorzy zwykle dają ciut łatwiejsze trasy. Po trzecie, częściej jest upał. Po czwarte, startujemy w nich w okresie wolnym od pracy, często prosto z wakacji, albo w drodze na wakacje.

Właśnie tak, czyli wakacyjnie, było na poprzednim maratonie w Morawicy, 16.07. Tylko upału nie było. ? Poza tym wszystko się zgadzało. Mniej ludzi. Trasa łatwiejsza. A prosto z maratonu pojechałam do Istebnej jeździć na rowerze po górach. Wspaniały tydzień! I dobre przygotowanie przed następnymi startami.
Jadąc samochodem na start do Zagnańska, 31.07, cały czas zastanawiałam się, co mnie czeka. Czy okaże się on kolejnym „wakacyjnym” maratonem, czy może jednak będzie jakoś inaczej.

Śniadanie zjadłam oczywiście w drodze. W samochodzie. To część procesu tzw. „Bezpośredniego Przygotowania Startowego”. BPS jest bardzo ważny. Śniadanie jest istotne i pomimo zdenerwowania przedstartowego, trzeba je całe zjeść. U mnie są to nieodłączne placuszki bananowo-owsiane, które przygotowuję zwykle dzień wcześniej, wieczorem. Pycha! Każdy ma chyba swoje sposoby odżywiania przed startem. Ja maratonu bez moich placuszków sobie nie wyobrażam! ?
Do Zagnańska na start dotarłam przed godziną 10:00. ? W samochodzie przyjechał ze mną mój wierny rower, turkusowy full Speca. Tym razem sprzęt był bezpośrednio po serwisie Pawła z MyBike. Dziękuję, Paweł! Sprzęt spisał się perfekcyjnie.

Zagnańsk przywitał nas piękną letnią pogodą. Wreszcie lato! Na niebie ani jednej chmurki. Ale nie zapominałam o tym, że kilka dni przed maratonem było deszczowych, więc, szczególnie znając organizatorów, całkiem sucho nie będzie! ? Nie lubię błota (nikt chyba nie lubi), ale z drugiej strony są nieodłączną cechą polskiego MTB. Umiejętność jazdy (albo czasami chodzenia) po nim to istotna część przygotowania do zawodów. Dla mnie błoto nie jest na szczęście zaskoczeniem, bo mój Przewodnik po Istebnej i okolicach (jeżdżę tam dość często) często wybiera trasy, gdzie błoto jest gwarantowane nawet w okresach, w których w całej Polsce jest ogłaszany stan ”klęski suszowej”.

ŚLR Zagnańsk-Kaniów
A tak ogólnie, to jak sobie tak popatrzę wstecz, jakie postępy zrobiłam w aspekcie jazdy po trudnym terenie, w porównaniu z pierwszymi moimi maratonami, to na mojej twarzy maluje się szeroki uśmiech. To, co kiedyś pokonywałam „z buta”, teraz przejeżdżam. I zawsze w głowie powtarzam sobie jedną myśl „nie tylko mnie jest ciężko, inni też cierpią”. Nie chodzi o to, że mam sadystyczną przyjemność z cudzego nieszczęścia, ale w czasie jazdy, w tych trudniejszych momentach często miewałam kiedyś wrażenie, że ja już nie mogę i na pewno przegram z kretesem, bo moje rywalki na pewno jadą „lekko, łatwo i przyjemnie”. Teraz pamiętam o tym, że inni też mają trudno i cała sztuka, to zachować pewność siebie, co zaowocuje minimalnie większą szybkość jazdy niż moje konkurentki.

Start i metę usytuowano w Zagnańsku nad Zalewem Kaniowskim. Piękna okolica. Nad wodą leżaki, hamaki. Aż się chciało poleżeć i poleniuchować. Ale przecież nie przyjechałam tu odpoczywać! ? I wcale nie byłam tak szczęśliwa, jak rozkładający się nad woda plażowicze, że czeka nas gorący dzień. Upał to jednak jeden z nieprzyjaciół rowerzysty!
Przed startem wykonałam krótką przejażdżkę po okolicy. Nic wielkiego. Tylko tyle, żeby nogi się rozkręciły. Cieszyłam się na ten start. Lubię jeździć na rowerze! ? Wokół mnie było wiele znajomych twarzy. To miłe znaleźć się wśród swoich! Oni dobrze rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. W odróżnieniu od „normalnych” nie wydziwiają „jak można jeździć po górach albo po błocie na rowerze”. Albo „czterdzieści kilometrów na raz to hardkor!”. Albo „to nie jest zajęcie dla kobiety!”

Tym razem na starcie pojawiło się aż 8 osób z mojej drużyny. Cztery (Krysia, Mateusz, Michał i Maciek) startowało na dłuższym dystansie – „Master” (85 km). A cztery (Kasia, Krzysiek, Piotrek i ja) na krótszym – „Fan” (54 km). Ja walczę o drugie miejsce w klasyfikacji generalnej w swojej kategorii wiekowej (K4, czyli kobiety „40+”). Pierwsze miejsce jest raczej poza moim zasięgiem (Basia jeździ sporo szybciej ode mnie), ale za to za plecami mam Renię, która „depcze mi po piętach”. No i oczywiście walczę „sama z sobą”, czyli ze swoim zmęczeniem, a to najtrudniejsze. ?

ŚLR Zagnańsk-Kaniów
Atmosferę przed startem można określić słowami „radosne skupienie”. Każdy jest zadowolony, że to „już zaraz”, ale też zdaje sobie sprawę, że czeka go kilka godzin „męczarni”. Oprócz rozmów (oczywiście o rowerach, błocie, podjazdach, zjazdach, jedzeniu piciu itp.) wiele osób w ostatniej chwili coś dojada/ dopija. Tym razem jedna z kibicujących dziewczyn podawała swojemu chłopakowi wodę. A wszyscy chętni skorzystali. To było bardzo miłe! ?

Fajna atmosfera na starcie pomaga przezwyciężyć strach, jaki zawsze towarzyszy mi przed zawodami. W sumie to nie bardzo wiem, czego się boję. Tego, ze sprzęt zawiedzie? A może tego, czy dam radę? A może boję się, co też za niespodzianki przygotował organizator? To o tyle dziwne, że nigdy sprzęt mnie nie zawiódł, ja zawsze dojeżdżałam do mety cała i zdrowa, a trasa zawsze jest fajna. 😉

Wreszcie start. Teraz przede mną tylko „topienie stresu w hektolitrach potu”. ?
Początek jak zwykle po asfalcie. Taka „rozbiegówka”. Słychać charakterystyczny szum opon wielu rowerów górskich. Opony z klockami zawsze tak „furkoczą” na asfalcie. Na początku trzeba zawsze być czujnym. Towarzystwo wokół (ja zresztą też) zwykle nie ma wielkiego doświadczenia w jeździe w peletonie po asfalcie i o incydent typu „skrobnięcie opony” lub „zahaczenie kierownicą” nietrudno. A to może skutkować glebą. Asfalt jest twardy, a kontuzja na samym początku działa demobilizująco. Nie lubię asfaltu, ale na szczęście układający trasy na Świętokrzyskiej Lidze Rowerowej Bogdan też go nie lubi ? I dzięki temu jest go na trasie bardzo mało!

Po kilku kilometrach dojechaliśmy do pierwszego szutru. Lekko pod górę. W takich miejscach stawka szybko się ustawia. Szybsi się oddalają. A wolniejsi (jak ja ?) odnajdują swoje „miejsce w szeregu”. To jest wreszcie moment w którym przestaję myśleć o tysiącu różnych spraw i skupiam się na pedałowaniu. I na kontrolowaniu wysiłku, żeby – co nie jest takie trudne, gdy otacza cię masa ludzi – nie zajechać się na pierwszych kilometrach „w trupa”. Szarżowanie na początku często skutkuje „odcięciem prądu” po około 1,5 godzinie jazdy.

Po szutrze wjechaliśmy do lasu. Z radością czekałam na to, że tam będzie trochę chłodniej, ale w sumie to tak nie było. W lesie było parno i wilgotno. Korzystały z tego różnej maści owady, które (szczególnie na podjazdach, gdy jedzie się wolniej) trochę uprzykrzają życie. A tak na marginesie, to wyczytałam gdzieś, że zainteresowanie wszelkiej maści insektów zależy od koloru koszulki! Szczególnym „wzięciem” cieszą się rowerzyści w koszulkach w kolorach kwiatów, czyli czerwonych, żółtych, pomarańczowych. A koszulki niebieskie, zielone czy szaro-czarne są dla owadów mniej atrakcyjne! ?

ŚLR Zagnańsk-Kaniów
Po kombinacji szutry-las-szutry-las w końcu zobaczyłam przed sobą drogę, składającą się tylko z błota. Czyli, jak mawiają „Bez błota nie robota!”. ? Fragmentami dało się jechać, ale czasami trzeba było jednak zsiąść z roweru i „uderzyć z buta”. NIE LUBIĘ MIEĆ MOKRYCH I ZABŁOCONYCH BUTÓW!!! (w sumie to nie wiem, dlaczego w takim razie wybrałam MTB zamiast szosy ? ). Jechałam przez to błoto długo zgodnie ze strzałkami. Nagle zauważyłam, że obok, po lesie, jedzie zawodnik, który wcześniej był za mną. Chciał sprytnie to błoto ominąć. W pewnym momencie zdecydowałam, podobnie jak on, przenieść się na drogę obok. Jechałam sobie radośnie, jednakże droga zaczęła skręcać w prawo, a ta właściwa oddalała się w lewo w skos. W oddali słyszałam głos nawołujący na właściwą drogę. Więc skierowałam się z powrotem na błoto. W ten sposób uniknęłam zabłądzenia! ?

Najlepszym opisem tego odcinka było to, że jadąc tym błotem minęłam koleżankę z innej drużyny, która stwierdziła, że jednak przesiądzie się na szosę, bo ma dość takich bagien. „Błoto dla wytrwałych” ? Błoto to nie tylko trudna jazda, ale także upaćkanie roweru. Nie lubią tego ani hamulce, ani napęd, ani opony.
Po wyjeździe z błota i po bufecie jechało mi się fajnie i lekko. Wiedziałam, że moja główna konkurentka – Renia jest jakieś 4-5 minut za mną.

Środkowa część dystansu to mozolne kręcenie. Góra-dół, ale bez jakichś poważniejszych trudności. Trochę lasu, ale sporo było też odkrytego terenu. Czyli upał, co pociągało za sobą konieczność picia. Starałam się pić dużo, ale jak się potem okazało, pewnie zbyt mało. Widziałam kilka osób, które walczyły na trasie ze skurczami. Przy takiej pogodzie, jeżeli mało się pije, to odwodnienie i skurcze są bardzo prawdopodobne.

Zaczął się długi, prosty szutrowy podjazd. Obserwowałam z przodu malutkie postaci rowerzystów. Bardzo im zazdrościłam, że są już tam, gdzie ja dopiero muszę się mozolnie wspiąć. Z drugiej strony cieszyłam się, że jak oni podjechali, to ja tam też dojadę. ?

I znowu zaczął się odcinek, znany już z pierwszej połowy dystansu. „Bez błota nie robota”. Organizatorowi tak się widać spodobały kąpiele błotne zawodników, że postanowił znowu ich w tym bagnie „upodlić”. Ale ku swojemu zaskoczeniu, wszak byłam już zmęczona, tym razem przejechałam ten odcinek szybciej. Atrakcją byli też dublujący mnie Mastersi (czyli ci, którzy jechali długi dystans i pokonywali ten odcinek już 3. raz). Można zawsze od nich usłyszeć ciekawe teksty, gdy chcą mnie wyprzedzić. Typu „biorę cię z lewej” (lub „z prawej”). Albo (na błocie) „Może poślizgamy się razem”. ? Jak widać facet, nawet wyczerpany kilkugodzinnym katowaniem, zawsze pozostaje facetem!

No i wszystko by było pięknie, gdyby nie to, że po wyjechaniu z „sekcji błotnej” okazało się, że moja rywalka – Renia jest tuż za mną! Rzuciłam się do ucieczki i… zaczęły łapać mnie skurcze! Pierwszy raz w życiu. Do tej pory znałam je tylko z opowieści. Przestraszyłam się, że nie dam rady!

Podium na ŚLR Zagnańsk-Kaniów
Odcinek pomiędzy drugim bufetem a metą składał się z bardzo długiej prostej lekko pod górę, z szybkiego zjazdu kręta drogą i z końcówki asfaltowej. Podjazd dłużył się niemiłosiernie. Skurcze wędrowały po obu nogach, na szczęście nie na tyle mocno, żeby mnie unieruchomić. Nie wiedziałam, czy Renia jedzie szybciej, czy wolniej niż ja. Wolałam się nie oglądać, tylko pedałować ile sił w obolałych nogach!
Udało się! Na metę wpadłam pierwsza w kategorii K4! Jak się potem okazało o 12 sekund przed Renią! Popłakałam się z mieszaniny bólu, radości i sama już nie wiem czego. ?

Podium na ŚLR Zagnańsk-Kaniów
O mało nie spóźniłam się na dekorację! Czy tylko ja mam takie przygody?!? Udało mi się pomylić samochody na parkingu i swoim kluczykiem otworzyłam cudzy samochód! ? Zaczęłam się już przebierać i dopiero po chwili dotarło do mnie, że w środku jest jakoś inaczej. Przez chwilę miałam też atak paniki, ze ktoś ukradł mój plecak! Wołałam nie oglądać miny właściciela samochodu, gdyby zobaczył, że jakaś obca kobieta grzebie mu w samochodzie, szybko zamknęłam jego auto im poleciałam szukać swojego. ?
ŚLR Zagnańsk-Kaniów 2/3 podium dla MyBike.pl MTB Team
Nasza drużyna MyBike spisała się na medal! To był nasz najlepszy start w sezonie. Wskoczyliśmy na 3 miejsce drużynowo. Maciek Płończyk wreszcie „odczarował” dystans Master (do tej pory nie udało mu się ukończyć z powodu awarii sprzętowych).
• Krysia Żyżyńska-Galeńska 2. w kategorii K3 (2 open) na Master
• Mateusz Rybak 3. w kategorii M2 (11 open) na Master
• Michał Czajkowski 4. w kategorii M2 (12 open) na Master
• Maciek Płończyk 9. w kategorii M4 (27 open) na Master
• Kasia Kuźma 2. w kategorii K3 (6. open) na Fan
• Grażyna Czerniakowska 1. w kategorii K4 (1 open) na Fan
• Krzysztof Mrożewski 3. w kategorii M5 (31. Open) na Fan
• Piotr Szlązak 9. W kategorii M4 (54 open) na Fan

Tekst: Grażyna Czerniakowska

%d bloggers like this: