fbpx

 Kiedyś musiała przyjść…

 Drużyna w komplecie przed startem - ŻTC Grójec

  Może troszkę nam kazała czekać na siebie, ale jednak dotarła…

Wiosna, a z nią sezon kolarski.

Przygotowania zacząłem ambitnie w listopadzie ubiegłego roku. Głównie treningi na trenażerach, cotygodniowe wizyty na torze kolarskim w Pruszkowie, godziny spędzone na siłowni oraz biegając. Sporo tego, nie powiem. Dość sumiennie i konsekwentnie. Masa ciała też właściwa. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Można zaczynać 🙂

ŻTC  (Żyrardowskie Towarzystwo Cyklistów) jest mazowiecką serią wyścigów szosowych.

Strona www.

Ostatnie przygotowania do ścigania - ŻTC Grójec

Nie ma co ukrywać. Na dystansie Super Prestige startuje elita mazowieckich amatorów. Tu zawsze jest mocno. Ogień od początku. Miałem już pewne doświadczenia z tą serią z zeszłego sezonu. Wiedziałem czego się spodziewać.

Był to też pierwszy start dla nas jako MyBike Road Team. Łącznie 13 chłopa i jedna żeńska perełka 🙂

Założenia proste. Trzymać się z przodu i i w miarę możliwości oszczędzać siły. Sami nie wiedzieliśmy jak to się potoczy. Kto utrzyma pierwszą grupę i jak długo…

Ruszyliśmy zatem spod biura zawodów. Start honorowy w kolorowym kordonie kolarskim za radiowozem. Fajne poczuć się choć troszkę jak prosi. Ruch uliczny zatrzymany, mnóstwo gapiów na chodnikach. Cała oprawa itd.

W zasadzie  spokojna jazda na miejsce startu ostrego, jednak czuć było w powietrzu pewne napięcie. Stres był niemal fizycznie namacalny.

Słońce operowało już całkiem mocno, ale przed przegrzNa moment przed startem ostrym - ŻTC Grójecaniem chronił nas coraz mocniej wiejący wiaterek… A w zasadzie to był naprawdę solidny wiatr. I to on rozdawał tego dnia karty.

Na miejscu staliśmy krótko. Maksimum 5 minut i sędzia puścił wyścig drogą techniczną opasającą fragment trasy S7. Do przejechania 6 rund o łącznej długości 105 km.

Jeśli ktoś spodziewał się spokojnego wejścia w wyścig, na pewno srogo się przeliczył. Od pierwszego kilometra poszedł silny „zaciąg” rozpędzając grupę niemal od razu powyżej 50km/h. I tak szło.  Grupa licząca około 70 uczestników rozciągnęła się w długi i smukły warkocz kolarzy, walczących o „utrzymanie koła”. A wiatr wiał coraz mocniej.

Do nawrotu było kilka zakrętów. Większość do pokonania na pełnej prędkości. Troszkę się tam wszystko rozciągało, ale rozrywać się zaczęło dopiero po nawrocie, gdzie wiatr  pokazał swoją moc.

Współpraca to podstawa - ŻTC Grójec

 

Żarty się skończyły. Zanim doszedłem do siebie po ostrym początku, byliśmy już w połowie prostej w kierunku mety. Myślę że najlepszym określeniem reakcji fizjologicznej organizmu na pierwsze kilometry będzie rzeczowniki „wstrząs”.

Po krótkiej wizycie na czubie, niemal natychmiast trzeba było szukać kawałka „cienia aerodynamicznego” żeby przetrwać wichurę i trzymać grupę.

Na chwilę peleton lekko odpuścił. Mogłem się rozejrzeć kto jest gdzie. Głowna grupa liczyła nie więcej niż 35-40 osób, a kilkaset metrów z tyłu widziałem małe grupki kolarzy dla których początek okazał się zbyt mocny.

MyBike było nas 5 lub 6 osób.
Cały czas starałem się jechać wysoko w czołówce. Tą samą taktykę obrał Maciek Jarmosz i Mateusz Wyszyński. Razem zerkaliśmy na siebie dość bacznie. Na dokładniejszy rekonesans nie było jednak możliwości. Trzeba było jechać czujnie i uważnie.

Po przejechaniu pierwszego kółka z przodu zaczął się ruch. Pojawiły się pierwsze skoki w ucieczki i mocniejsze próby kontrowania. Tempo znów skoczyło w górę zmuszając do  solidnego kręcenia korbami. Taktycznie założyłem sobie że nie zabieram się w odjazdy przed 3cim kółkiem. Pierwszy start zawsze jest pewną zagadką. Noga może się szybko zmęczyć jeśli forma nie jest bliska optymalnej.

Z każdym przejechanym zakrętem, wiaduktem i kilometrem, główna grupa kurczyła się. Następowała tzw. „selekcja od tyłu”. Coraz większa ilość zawodników nie wytrzymywała tempa. Peleton kontrował ucieczki i żadna nie przyniosła efektu. Ten stan może się jednak zmienić w każdym momencie i na czwartym kółku przyszedł właśnie ten moment…

Poszły szarpnięcia i skoki. Zawodnicy mocnych drużyn zaczęli podejmować swoje próby. Noga kręciła się dobrze, zatem uznałem że spróbuję „zabrać się” w jakiś odjazd.

Tym bardziej że z drużyny został już jedynie Maciek Jarmosz.

 Pierwszy skok do dwuosobowej grupki był dość krótką przygodą. Skasowano nas niemal od razu.

Po dwóch minutach poszły kolejne próby. Tym razem trwało to chwilkę dłużej, ale również nie było na to zgody w peletonie. Jedynym efektem było zmęczenie nogi i potrzeba chwilowego odpoczynku na kole. Tak to bywa. Czasem skacze się do złej grupy. A „ta właściwa” skoczyła po chwili. Ja nie byłem na to gotowy. Maciek chyba też nie. Kilkuosobowy odjazd zaczął powiększać przewagę.

Sytuacja była o tyle niewygodna dla nas, że w odjeździe znaleźli się kolarze mocnych teamów.  Żeby skasować ucieczkę trzeba mocno pracować. A pracować nie bardzo było komu… Wystarczyło kilka słabszych kilometrów i ucieczka zrobiła dystans.

Razem z Maćkiem podjęliśmy próby zorganizowania pogoni. Jak zawsze ktoś chciał pomóc, a pozostali nie. Chwilami udawało się narzucić tempo, ale cały czas było to zbyt mało. Koszt pracy z przodu jest wysoki. Szczególnie gdy wichura rzuca kolarzami na lewo i prawo.

Nasza pogoń nie wróżyła sukcesu. Pojawiły się ataki mocnych zawodników. Kilku z nich odskoczyło i rzuciło się w pościg za czołówką, zostawiając nas lekko z tyłu. Wydaje mi się że dwie osoby dojechały do ucieczki. Resztę wchłonęła nasza grupa i wypluła gdzieś z tyłu… Taki los kolarski. Ryzykuj aby wygrać, ale jeśli się nie uda, cena jest wysoka…

Na ostatniej prostej wiadome było że się nie uda. Do nadawania tempa prawie nie było chętnych. Pozostało walczyć o jak najlepsze miejsce na kresce.

Finiszować zawsze trzeba. Nawet jeśli kilka grupek przecięło linię mety wcześniej. To doskonały impuls w warunkach wyścigowych. Nie do powtórzenia na treningu.

Na kilka kilometrów przed metą zapytałem Maćka czy ma „nogę” na finisz. Odpowiedział że nie bardzo. Pogoń była kosztowna. Z resztą świadczy o tym fakt że zostało nas już tylko sześciu.

Na ostatnim kilometrze zaczęły się czary. Wiatr bardzo silny w twarz, a teren lekko wznoszący. Trzeba było to dobrze rozegrać.

300 metrów do mety jechałem na drugiej pozycji. Trzymałem koło Kamila, zawodnika którego uznałem za najsilniejszego w grupie. Chwila patrzenia „po sobie”. Wszyscy w napięciu i gotowi do ataku. Pierwszy poszedł Kamil. Skoczyłem za nim ile sił, ale zrobił sobie metr przewagi. To dużo wbrew pozorom.

Za mną poszedł Bartłomiej.

Tu już nikt nie myślał o bólu nóg. Pełna moc i determinacja. Nie szkodzi że walka rozgrywała się o 11 pozycję. Każdy dał co miał…

 Satysfakcja… Pierwszym uczuciem które do mnie dotarło, była satysfakcja…

Ukończyłem solidnie przejechany wyścig. To już coś. Do tego ukończyłem go na 12 miejscu Open, finiszując na drugiej pozycji z grupy. To już duże „coś” dla amatora Maćka.

Śmiało mogę powiedzieć że czuje moc w nogach. Praca zimą przyniosła efekty. Każdego roku robię progres. A jeśli zabrał bym się tego dnia do właściwego odjazdu??? Nigdy się nie dowiem, ale trzeba marzyć 🙂

Gratuluję też każdemu z członków drużyny. Każdy podjął niełatwe wyzwanie 🙂 Zrobiliśmy To!
Gratuluję 
Monice Świerczewskiej zajęcia 3go miejsca w swojej kategorii wiekowej! 🙂

Ps. Naprawdę fajnie mieć żonę, która jakimś cudem toleruje męża kolarza-amatora. Z pewnością to nie łatwa sprawa… 😉

Pozdrower 🙂