Świętokrzyskie Błotnisko w Pińczowie

W minioną niedzielę 17 lipca nasza drużKrysia trasayna pojawiła się na starcie kolejnego już maratonu organizowanego w ramach cyklu Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej. Tym razem edycja miała miejsce w Pińczowie i pośród naszych zawodników budziła trochę kontrowersji. Głównym argumentem przeciwko tej edycji była z pozoru nudna trasa rozgrywana na rundach. Dystans fan miał do pokonania 2 identyczne rundy, masters zaś 3. Dawało to odpowiednio 50km / 860metrów w pionie oraz 73 i 1260. Drugim argumentem marudzących kolegów była pogoda. Rano nie było w prawdzie przesadnie zimno, ale chmury i deszczowa prognoza nie podnosiła morale w zespole.

Start najdłuższego dystansu przełożono o kilkanaście minut, tak aby nie dkaska trasaoganiać za szybko dystansów fan i family które startowały w odstępach ok 15 minutowych. Na starcie Mastersa stanęliśmy w następującym składzie: Krysia, Karol, Michał, Wojtek i ja (Mateusz). Start przebiegał dość leniwie i przez pierwsze 5 km jechaliśmy zwartą grupą, tak naprawdę do pierwszego ostrego podjazdu,gdzie się łączyliśmy z pętlą XC z poprzedniego roku. Niestety moja dyspozycja tego dnia była trochę osłabiona uczestniczeniem w wieczorze kawalerskim kolegi w piątek – wyborowe trunki nie działają izotonicznie, a gra w Zorbal w sobotę sprawiła, że zakwasiłem trochę mięśnie. Dlatego przez pierwsze 15 km pierwszej pętli czułem się jak drewniany Pinokio. Mięśnie nie działały jak powinnyAdrian trasa, a na zjazdach brakowało mi trochę flow. Odbiło i się to trochę na mojej pozycji, bo wypadłem poza pierwszą dziesiątką.

Obudziłem się dopiero około 15 kilometra po pierwszym bufecie, gdzie był około 10 km odcinek dość płaski po polach. Był to też odcinek na którym po raz kolejny opony Bontrager XR2 zdały egzamin celująco. Padający deszcz sprawił, że musieliśmy jechać po glinianym polu, które oblepiało wszystko co się dało. Ci zawodnicy, którzy mieli trochę agresywniejsze opony kończyli z zapchanymi kołami które musieli oczyszcGrazyna dekozać. Gumy od Bontragera dzięki dość rzadkiemu bieżnikowi szybko się czyściły i zapewniały dobrą przyczepność. Po płaskim odcinku nastąpił kolejny wjazd na drugą pętle, która znów rozpoczynała się od trasy XC. Przydały się tutaj poty wylewane na podjazdach i zjazdach na kazurce, bo udało mi się odskoczyć od grupki którą minąłem na błotnym odcinku.  Kolejne półtora kółka spędziłem na jechaniu swoim równym mocnym tempem, tak aby nie strzelić na pięć kilometrów przed metą.

Cel udało się osiągnąć i metę minąłem jako 10 zawodnik open i 3 w swojej kategorii. Wynik z jednej strony dobry, chociaż wiem, że w zawodnicy z którymi jechałem w Kielcach dojechali około 5-8 minut przede mną. Trasę ogólnie oceniłbym na 3.5 w skali 1-6. Nudy nie było, ale szału też nie – pierwsza część trasy była super – ciężka, kręta, techniczna, ale nie niebezpieczna; druga nudna i błotnista przez co wiele osób się wycofało.

 

Wyniki MyBike.pl

 

Dystans Masters:

 

Krysia – 1open / 1 w kategorii

Mateusz – 10 open/ 3M2

Karol – 15 open / 7M2

Wojtka i Michała niestety warunki na trasie zmusiły do wycofania się z wyścigu

 

Dystans Fun:

Kasia 7open / 4 K3

Grażyna 10 open 1 K4

Adrian 65open / 22 M3

Podsumowując: jako team pojechaliśmy dobry równy wyścig. Mieliśmy 3 dekoracje i zdobyliśmy sporo punktów do klasyfikacji drużynowej.

Świętokrzyskie Błotnisko w Pińczowie

Tekst: Mateusz Rybak

rybak start 2Wminioną niedzielę 17 lipca nasza drużyna pojawiła się na starcie kolejnego już maratonu organizowanego w ramach cyklu Świętokrzyskiej Ligi Rowerowej. Tym razem edycja miała miejsce w Pińczowie i pośród naszych zawodników budziła trochę kontrowersji. Głównym argumentem przeciwko tej edycji była z pozoru nudna trasa rozgrywana na rundach. Dystans fan miał do pokonania 2 identyczne rundy, Masters zaś 3. Dawało to odpowiednio 50 km / 860 metrów w pionie oraz 73 km i 1260 m w pionie. Drugim argumentem marudzących kolegów była pogoda. Rano nie było wprawdzie przesadnie zimno, ale chmury i deszczowa prognoza nie podnosiła morale w zespole.

Krysia trasaStart najdłuższego dystansu przełożono o kilkanaście minut, tak aby nie doganiać za szybko dystansów fan i family, które startowały w odstępach ok 15 minutowych. Na starcie Mastersa stanęliśmy w następującym składzie: Krysia, Karol, Michał, Wojtek i ja (Mateusz). Start przebiegał dość leniwie i przez pierwsze 5 km jechaliśmy zwartą grupą, tak naprawdę do pierwszego ostrego podjazdu, gdzie się łączyliśmy z pętlą XC z poprzedniego roku. Niestety moja Adrian trasadyspozycja tego dnia była trochę osłabiona uczestniczeniem w wieczorze kawalerskim kolegi w piątek – wyborowe trunki nie działają izotonicznie, a gra w Zorbal w sobotę sprawiła, że zakwasiłem trochę mięśnie. Dlatego przez pierwsze 15 km pierwszej pętli czułem się jak drewniany Pinokio. Mięśnie nie działały jak powinny, a na zjazdach brakowało mi trochę flow. Odbiło się to trochę na mojej pozycji, bo wypadłem poza pierwszą dziesiątką.

kaska trasaObudziłem się dopiero około 15 kilometra po pierwszym bufecie, gdzie zaczynał się około 10-kilometrowy dość płaski odcinek po polach. Był to też odcinek, na którym po raz kolejny opony Bontrager XR2 zdały egzamin celująco. Padający deszcz sprawił, że musieliśmy jechać po glinianym polu, które oblepiało wszystko co się dało. To nie było żadne typowe głębokie błoto jakie sobie wyobrażamy, odcinek ten wyglądał mniej więcej tak jak na zdjęciu obok. Zawodnicy mający trochę agresywniejsze opony kończyli z zapchanymi kołami i koniecznością zatrzymania się w celu odklejenia brył błota zebranych przez podkowę widelca. Gumy od Bontragera dzięki dość rzadkiemu bieżnikowi szybko się czyściły i zapewniały dobrą przyczepność. Po płaskim odcinku nastąpił kolejny wjazd na drugą pętle, która znów rozpoczynała się od trasy XC. Przydały się tutaj poty wylewane na podjazdach i zjazdach na Kazurce, bo udało mi się odskoczyć od grupki którą minąłem na błotnym odcinku. Kolejne półtora kółka spędziłem na jechaniu swoim równym mocnym tempem, tak aby nie strzelić na pięć kilometrów przed metą.

Cel udało się osiągnąć i metę minąłem jako 10 zawodnik open i 3 w swojej kategorii. Wynik z jednej strony dobry, chociaż wiem, że zawodnicy z którymi jechałem w Kielcach dojechali około 5-8 minut przede mną. Trasę w skali 1-6 ogólnie oceniłbym na 3,5. Nudy nie było, ale szału też nie – pierwsza część trasy była super – ciężka, kręta, techniczna, ale nie niebezpieczna; druga nudna i błotnista przez co wiele osób się wycofało.

 

IMG_1052

 

kaska deko

Grazyna deko

 

Wyniki MyBike.pl

Dystans Masters:

  1. Krysia – 1 open / 1 w kategorii
  2. Mateusz – 10 open/ 3 M2
  3. Karol – 15 open / 7 M2
  4. Wojtka i Michała niestety warunki na trasie zmusiły do wycofania się z wyścigu

Dystans Fan:

  1. Kasia – 7 open / 4 K3
  2. Grażyna – 10 open 1 K4
  3. Adrian – 65 open / 22 M3

Podsumowując: jako team pojechaliśmy dobry równy wyścig. Mieliśmy 3 dekoracje i zdobyliśmy sporo punktów do klasyfikacji drużynowej.

Dwa żywioły w Kielcach

Świętokrzyskie maratony to dla mnie główny cel w tym sezonie – nie ze względu na rywalizację, bo niestety na moim dystansie jeździ mało dziewczyn, ale na trasy, które zawsze dają dużo radości, ale są też czasem ekstremalnym wysiłkiem. Tak było i tym razem, kiedy w prognozie zapowiadano upał ponad 30 stopni, a po południu ryzyko burz. Tym razem postanowiłam nieco lepiej przygotować się do startu, a więc  przeanalizować zapowiadaną trasę. Cieszyła zapowiedź aż 5 bufetów, a właściwie dwóch, z czego jeden odwiedzany trzykrotnie i jeden odwiedzany dwukrotnie, gdyż tym razem wyścig odbywał się na pętli, którą zawodnicy z dystansu Master pokonywali dwa razy. Mnie cieszyła też lista startowa, na której pojawiły się 3 rywalki, a więc mimo tego, że Ela nie startuje, będę miała się z kim ścigać – pomyślałam.

Do Kielc przyjechaliśmy jak zwykle dzień wcześniej, dla mnie to konieczność, gdyś jestem raczej typem sowy, a nie rannego ptaszka, a jeszcze obecnie mając pod opieką 10-miesięczną córeczkę muszę znaleźć czas na przygotowanie dla niej mleka i wszystkiego, co może być potrzebne przez cały czas wyścigu. Tym razem pierwszy raz miała tak długo zostać z dziadkiem, a nie z tatą, ale za to zabraliśmy ze sobą znaną jej z naszych codziennych jazd po mieście przyczepkę rowerową. Nie jest łatwo godzić macierzyństwo z trenowaniem i z dość ekstremalnym wysiłkiem na wyścigach, ale jak ktoś bardzo chce, to wszystko się da. Tak więc mleko dla dziecka zostawione, zdrowe przekąski i woda też, a u mnie w kieszeni batony energetyczne, woda w bukłaku i bidonie, w sumie ok. 2,5 litra napojów. Na kierownicy licznik i pulsometr, wydawało się, że jestem gotowa. Nie byłabym jednak sobą, gdybym spokojnie dojechała na start pół godziny przed rozpoczęciem maratonu. Tym razem musiałam wrócić na górę po numer startowy i chip, którego zapomniałam. Potem jeszcze trochę pomylona trasa dojazdu na start i dość wolne tempo jazdy, z przyczepką przy dziadka rowerze. W ten sposób na start dotarłam 2 minuty przed odliczaniem – i tak lepiej, niż w Piekoszowie, gdzie nie wiedząc o przesunięciu startu 5 minut do tyłu, przyjechałam, kiedy wszyscy już byli na trasie.

W Kielcach czekała mnie miła niespodzianka, jaką było zaproszenie do sektora. Potem odliczanie i wystartowaliśmy honorowo, za pilotem, który poprowadził nas przez ulice Kielc. Nie był to długi odcinek, akurat, żeby się rozejrzeć, z kim będę jechać i trochę rozgrzać (o ile to dobre słowo w 30-stopniowym upale). Kiedy zobaczyłam górę z wyciągiem narciarskim, wiedziałam, że nie będzie lekko. Co prawda trasa nie prowadziła wprost po stoku, który był tu dosyć stromy, ale i tak było to mozolne kręcenie korbą. Na tym pierwszym podjeździe jeszcze przez chwilę przede mną była jedna rywalka, którą dostrzegłam w tłumie kolarzy już w czasie startu honorowego, ale na pierwszym zjeździe ją dogoniłam i zaraz potem wyprzedziłam. Nie miałam pewności, czy jeszcze jakaś dziewczyna jest przede mną, ale szybko zorientowałam się, że ten maraton to będzie przede wszystkim walka z własną wytrzymałością na dość ekstremalne warunki pogodowe.

Te pierwsze góry jeszcze w obrębie Kielc, okazały się całkiem sporym wyzwaniem. W pewnym momencie zrobiło mi się tak gorąco, że trochę się przestraszyłam, ale na szczęście lekkie odpuszczenie korby oraz napicie się wody wystarczyło, żeby powrócić do równowagi. Wbrew pozorom, w taki upał całkiem sporo przekąsek zjadłam w czasie maratonu. Nie umiem tego dobrze opisać, ale wydaje mi się, że walka z przegrzaniem to też spory wydatek energetyczny dla organizmu. Dlatego przejazd przez chłodną rzekę, po zakończeniu pierwszej serii gór, był ogromną ulgą. Zaraz potem bufet, gdzie w tych warunkach najlepiej smakował banan – dodający energii, ale też nie suchy.

Za bufetem czekała chwila wytchnienia, bo chociaż teren pofałdowany, to jednak bardziej płaski, lekkie podjazdy i szybkie płaskie zjazdy, zanim dojechaliśmy do kolejnej partii, tym razem chyba najbardziej wymagających interwałów, z których na szczególną uwagę zasługuje bardzo szybki zjazd po szerokim stoku narciarskim do bufetu na dole (prędkość max 70 km/h), a potem mozolny podjazd pod ten sam stok z drugiej strony, co w upale w czasie pierwszego okrążenia, było naprawdę wyzwaniem. Dystans Master przebiegał na pętli, przez co mniej więcej w jej połowie zaczęli nas doganiać najszybsi zawodnicy z dystansu Fan, za to na drugiej pętli to ja doganiałam końcówkę tego dystansu.

Druga pętla, chociaż tą samą trasą, była w moim odczuciu zupełnie inna, a to za sprawą zmiany pogody. Już rano wiedziałam, że prognoza zapowiada przelotne deszcze i burze po południu. Po wjechaniu na pętlę zauważyłam, że niebo robi się coraz ciemniejsze i wiedziałam, że jazda do mety będzie jednocześnie ściganiem się z burzą. Rzeczywiście – w pewnym momencie zerwał się bardzo silny wiatr, grzmiało… ale nic się nie stało. Tylko w końcówce trochę padało. Burza przeszła bokiem, a jazda bez palącego słońca była o wiele przyjemniejsza. Jednak ten silny wiatr okazał się dużym problemem dla organizatorów, którym chyba przez te warunki nie zadziałał w pewnym momencie pomiar czasu, co stworzyło problem z podaniem później wyników.

Cała trasa dała mi dużo przyjemności z jazdy, mogę powiedzieć, że był to idealny maraton dla mnie. Wyczerpujący, ale praktycznie wszystkie podjazdy z siodła. Zjazdów technicznych tym razem właściwie nie było (duża zmiana w porównaniu z Piekoszowem), za to bardzo dużo szybkich i wymagających dużej koncentracji a przede wszystkim braku strachu przed prędkością. Mimo obaw, czy naszej drużynie uda się zebrać komplet punktów (jechało nas tylko czworo), na szczęście wszyscy dojechali, w tym aż troje z nas zaliczyło podium. Karol Wróblewski złapał gumę i musiał łatać dętkę, ale i tak dojechał do mety, a jak mnie wyprzedzał po awarii, to ani się obejrzałam i już był daleko z przodu. Oby więcej takich przyjemnych, ale też trudnych tras, bo jak mówią organizatorzy: „im ciężej, tym przyjemniej”.

MTBCrossMaraton Daleszyce 2016 – Rozpoczynamy cykl ŚLR!

Od trzech lat sezon zaczynam Daleszycami. Już dawno zapomniałem o porażce oragnizacyjnej sprzed 5 lat gdy stary opóźnił sie grudbo ponad dwie godziny…
W przeciwieństwie do zeszłego roku, na weekend otwierający cykl MTB zapowiadana była miła wiosna. Znana bardziej z Sandomierza 😉

Krótkie porównanie temeratury na starcie 18 stopni w tym roku i 4 stopnie w zeszłym roku ukazuje jak bardzo różniła się aura. Zdecydowałem się dojechać na maraton w dniu zawodów razem z Michałem czajkowskim.
Zdziwiła mnie mała ilość aut z rowerami na dachach. Pamiętam, że widywałem zawsze wiele aut, może nie pielgrzymka jak na Mazi. Teraz dopiero za Radomiem zaczęły sie pojawiać pierwsze autka z bolidami na dachach.
Bałem się, że będzie mało ludzi ale na szczęście się myliłem. Trasa minęła szybko i sporo przed 10 byliśmy na miejscu.

Odbiór pakietów startowych, potem zbiórka przy centrum dowodzenia MyBike. Ustawienie rowerów i rozgrzewka. Michał ruszał na dystans Master ja miałem jeszcze 30 minut na pogaduchy ze znajomymi.
Na starcie w Daleszycach z naszej drużyny stanęli
Master:
Ela Kaca
Krysia Żyżyńska-Galeńska

Piotr Berner
Michał Czajkowski
Krzysztof Dziedzic
Michał Nawotka
Matuesz Rybak

Fan:
Katarzyna Kuźma
Monika Mrozowska
Agnieszka Tkaczyk

Przemysław Kiesio
Jakub Okła
Piotr Szlązak

Wszystkie dystanse ruszyły bez opóźnienia =) Jako, że się zagadałem to jechałem z końca stawki. Chwilę mi zajęło przebijanie się na asfalcie. Na szczęście udało mi się wyminąć sporą liczbę osób przed pierwszym błotem.
Sprawdzając pogodę w tygodniu przed maratonem spodziewałem się raczej srogich kąpieli błotnych. Na szczęście było ich w idealnej dawce, choć wiadomo, że słysząc skrzypiący napęd zawsze jest za dużo błota 😉
Dzięki przepięknej pogodzie, w zasadzie wszystko było do podjechania, no chyba, że ktoś postanowił nagle iść z buta i nie było już go ominąć. Także zjazdy pozwalały nacieszyć się tym co ma do zaoferowania pełne zawieszenie.
Jak zawsze wisienką na torcie były singielek po grzebiecie w połowie trasy.

Charakterystyczny długi prosty podjazd zebrał w tym roku sporo grupę kibiców. Nie tylko świetnie dopingowali ale także oferowali bufet niczym w Czechach 9 ;))
Zresztą obsługa na bufetach firmowych także dawała radę i nie było problemów z odebraniem wody i banana w locie.

Fajnie było się ścigać do samej linii mety. Nie zawsze trafia się na fajnych ludzi którzy chcą powalczyć na poziomie.
Koleżanki z drużyny jak zawsze pokazały klasę i obstawiły pudło zarówno na dystansie Fan jak i Master. Męska część ekipy wzięła na siebie ciężar defektów – Kuba zerwał łańcuch na 7mym kilometrze. Koledzy na Masterze także mieli mniejsze przygody przez co wyjątkowo zabrakło ich na pudle.

 

DSC_0926-001 DSC_0392 DSC_0411 DSC_0539 DSC_0569 DSC_0732 DSC_0740 DSC_0757 DSC_0772 DSC_0950-001

Zaszufladkowano do kategorii ŚLR

SLR Checiny FINAŁ

To na początku może tak. TO BYŁ NAJFAJNIESZY MARATON W TYM SEZONIE.
Piękna pogoda, super trasa naprawdę ciekawa, dość trudna techniczna, wymagająca. Dobra organizacja, miła atmosfera – no super. Wpiszcie sobie to w kalendarz za rok.
Zamek w Chęcinach będzie mi się pewnie śnił gdy będę tęsknił za prawdziwym MTB. Ależ to było meczące.pudlo

Ten maraton dodatkowo był uwieńczeniem naszych starań w  klasyfikacji generalnej i obronienie II pozycji jako drużyna.

Dla mnie nie było to szczęśliwy maraton bo na karkołomnym zjeździe rozszczelniłem oponę. I na trasę wróciłem dopiero po kwadransie.

Jechałem dystans FUN 45km, 1160m różnicy wzniesień. Trasa zaczynała się od razu pod górkę najpierw chwile po asfalcie, a później po luźnych kamieniach aż do linii lasu. Podjazd w grupie gęsiego, pzamekóźniej szybki zjazd z przejazdem pod S7 i znowu pod górę tym razem dużo wyżej i dłużej. Miejsca do wyprzedzania było mało albo można powiedzieć wcale. Ja nie szarżowałem bo wiedziałem że będzie jeszcze okazja naciskać mocniej na pedały. Nareście pierwszy zjazd, a w zasadzie dwa pod rząd. Duże kamienie, wymyte rozpadliny, liście maskujące przeszkody kawałki gałęzi – po prostu było wszystko. Również pierwsze katapulty. Ktoś krzyczy za mną „prawa wolna”, ustępuje drogi a on wyprzedza i od razu lot przez kierownicę. Chwile później znowu taka sama sytuacja. Zawodnik bliżej mi nie znany w sposób iście samobójczy zjechał ze zbocza, a na końcu koło wpadło mu w rozpadlinę deszczowa i fruuu z roweru. Na szczęście bez uszczerbku na zdrowiu. To idealne miejsce dla fotografów. Stawka się rozluźniła doganiam jakąś dziewczynę, ale znowu wąsko dużo krzaków nie ma jak wyprzedzać. Jedzie mi się świetnie koła się nie ślizgają bo założyłem większe kapcie BONTRAGER XR1 w wersji z mleczkiem. Kontrola na zjazdach dużo lepsza, a i pod górę dobrze się ktomekslrlei do podłoża – nic się nie ślizga. Znowu zaczęły się podjazdy i to takie że niestety jadąc komuś na kole w grupie zawsze kończy się to tak samo. Czyli zgrzyt łańcucha przy zmianie biegów, biegi się nie zmieniają … teraz padają nie cenzuralne słowa J i grupa staje pod górę bez możliwości wskoczenia na rower bo za stromo.

Wole zsiadać z roweru gdy już nie daje rade, niż gdy mnie zatrzymują ale pewnie nie jestem odosobniony w tej kwestii. Później trawers i znowu pod górę. I tak można powiedzieć cały czas. Trochę na dół, trochę na górę. Trasa zaciera się w pamięci. Koło 20km dogoniłem kogoś kto miał głośnik w plecaku. Niby lepiej bo ma kontakt z przyrodą, a nie słuchawki w uchu i to pewnie mobilizuje do pedałowania, ale dla kogoś obok – jak dla mnie to ja wole delektować się uderzeniami kamieni o ramę lub słuchaniem strumyka. Niestety po lesie jeździli moto – croskrysia slrsowcy, jeden nawet mnie wyprzedzał na podjeździe co nie było fajne. Zdegustowany repertuarem kolegi z plecakiem przy najbliższym spadku postanowiłem odjechać. Leciałem jak wariat, zjazd był piękny… ale uszkodziłem koło i po zawodach.

Wymiana dętki nie była szybka bo skrzywiłem wentyl i nie mogłem go zdjąć, ale udało się – cieszyłem się jak dziecko. Ruszając po 15minutowej przerwie chce mi się znów gonić, jak zawsze w takiej sytuacji.
To są te chwile kiedy wyprzedzasz z taka łatwością. Po przymusowej przerwie, czułem się jak bym zatrzymał się na obiad. Niestety euforia szybko minęła kilka podjazdów i znowu wróciłem do pedałowania ekonomicznego. Pamiętam świetny zjazd (podobno ten sam jest na trasie w NowkaskaSLR1inach) tak zwany przy pomnikach. Bardzo stromy. Ale schodząc z rowerem pod pacha a raczej skacząc z rowerem na plecach widziałem jak chyba zawodnik z top1 Masters zjechał zakosami w taki sposób ze mi szczęka opadła. To się nazywa znajomość trasy.

Mnie jeszcze czekała przygoda. Gdy dogoniłem dziewczynę krzyczę prawa wolna i jadę. Jak bardzo się zdziwiłem gdy mi odkrzyknęła „Nie Lewa” i w tej samej chwili uderzyłem w jej tylne koło i FRUU… w krzaki. Nic się nie stało ale chwile się zbierałem. Gdy ja dogoniłem chwile później już się dogadaliśmy.

Pamiętam też moment gdy zjeżdżam sobie szutrówką a tu kolega z Masters wyprzedza mnie jadąc co najmniej 45km/h może i dał bym rade tak jechać ale nie wiedziałem co mnie czeka za zakrętem.

W głowie mam też swkaskaslr2ój wjazd na asfalt z zakrętem o 90stopni. Na asfalcie był piasek a ja jechałem dość szybko i uślizg był potężny już widziałem siebie w rowie… ale opony odzyskały przyczepność i skręciłem w ostatniej chwili. Adrenalina tak mi skoczyła ze sił starczyło na następna górę.

Nadszedł ten moment gdy Twój Garmin pokazuje Ci do mety 2km czas finiszować.

Wtedy zamek pojawił się w pięknej krasie. Do tego na zboczu góry były piękne budynki. Później się dowiedziałem ze to wydział Geologii w kamieniołomach. W dobrym humorze i pozytywnym nastawieniu cisnę mocno na pedały asfaltem pod górę. Nawet do głowy mi nie przyszło że czeka mnie jeszcze „ściana płaczu” tzn. z asfaltu skręcało się w lewo, patrzęwidok dalej w górę i dostrzegłem małych ludzików na rowerach – tam na szczycie. Z tego wszystkiego płakać się chciało J
Pomimo wszystko na górze czekała nagroda był to widok jak marzenie (wracam tam na 100%, bo było miejsce na ognisko) te ostatnie 500m to chyba jechałem z 15minut, pamiętam widok prędkości 4km/h i szybciej już nie dawałem rady potem już tylko zjazd był krótki. W Chęcinach jeszcze kilka zakrętów z górki po asfalcie i wjazd na metę. Uff koniec sezonu. Było pięknie.

Póki co nie jestem wstanie sobie wyobrazić sobie żeby przejechał 72km i 2000m przewyższenia… ale jeśli gdzieś spróbuje to w Chęcinach.

Wyniki:

Master
6 MARCIN JABŁOŃSKI 4050 MYBIKE.PL M4 M4 \ 1 03:40:16
9 PAWEŁ PARTYKA 3109 MYBIKE.PL M3 M3 \ 5 03:53:57
32 PIOTR BERNER 3237 MYBIKE.PL M3 M3 \ 14 04:25:22
45 JAKUB OKŁA 1012 MYBIKE.PL M1 M1 \ 2 04:40:32
53 KRZYSZTOF DZIEDZIC 3205 MYBIKE.PL M3 M3 \ 25 04:51:41
3 ELŻBIETA KACA 3204 MYBIKE.PL K3 K3 \ 2 05:51:57
Fun
47 MICHAŁ CZAJKOWSKI 3263 MYBIKE.PL M1 M1 \ 6 02:38:50
2 KRYSTYNA ŻYŻYŃSKA-GALEŃSKA 2299 MYBIKE.PL K3 K3 \ 1 02:58:30
129 TOMASZ KUCHNIEWSKI 2300 MYBIKE.PL M4 M4 \ 25 03:08:32
149 PIOTR SZLĄZAK 4071 MYBIKE.PL M4 M4 \ 34 03:16:56
8 KATARZYNA BUREK 2136 MYBIKE.PL K2 K2 \ 4 03:25:41
Family
25 BEATA KUCHNIEWSKA 8033 MYBIKE.PL FK4 FK4 \ 2 01:37:48