fbpx

Tekst: Piotr „Buczek” Buczyński

Zdjęcia: Zbigniew Świderski

Jak przyznał sam organizator, 12 edycja cyklu Poland Bike w Kozienicach to etap wybitnie sprinterski. Teren płaski, przewyższenia niewielkie: 200 m na MINI i 500 m na MAX, ale za to dystanse spore, odpowiednio 31 km i imponujące 69 km.

Startowałem tutaj w zeszłym roku na dystansie MINI i uzyskałem średnią 26 km/h. Średnia zwycięzcy to około 30 km/h. W tym roku postanowiłem się zmierzyć z dystansem MAX. Wiedziałem, że lekko nie będzie. Rozjazd dystansów dopiero na dwudziestym kilometrze sugerował, że do tego czasu będzie niezła gonka. Strategia była zatem prosta – przeżyć do rozjazdu, a potem tak rozłożyć siły, żeby jeszcze do mety dać radę.

PB Kozienice

Pogoda nie pomagała: parno, duszno, niemal bezwietrznie, a termometr wskazywał okolice 28 C. Od samego stania w sektorze pot cieknie po plecach. Frekwencja jak na Poland Bike mizerna – 357 zawodników na MINI i 132 na MAX. W moim sektorze rzuca się w oczy drużyna w koszulkach Legii Warszawa. Pięciu zawodników stoi w pierwszym rzędzie. Tak na oko, żaden nie ma nawet dwudziestu lat. Ogary. Zaraz pójdą w las…………….!

3,2,1………………………start!

Ogień nieprawdopodobny. Już od pierwszych metrów legioniści ciągną równo, ustawieni jak zawodowy peleton. Widać, że byli szkoleni. Najpierw asfalt potem szybki przelot przez zagajnik i wylatujemy na polną drogę. Chwilami prędkość ponad 40 km/h. Ożeż ty……..ile można wytrzymać takie tempo. Poprzedni sektor cały czas w zasięgu wzroku. Płonące oczy, wywalone języki, no wypisz wymaluj stado wilków ściga………no właśnie, kogo?

Już na piątym kilometrze pierwszy z legionistów odpada. Nie dał zmiany, peleton go wciągnął, został z tyłu. Do dziesiątego kilometra padli wszyscy, a peleton zwolnił tempo poniżej 30 km/h. Prawie nikt już nie wyprzedza. Wszyscy trzymają się czyjegoś koła. Trasa to zapowiadane przez organizatora leśne drogi i dukty. Czasem równe i twarde, czasem kopne i piaszczyste. Jest też sporo błota i rozległych kałuż. Ścieżek brak. Łąk też!!!!!!

PB Kozienice

Nawijając w zawrotnym tempie kolejne kilometry obserwuję innych zawodników. Wszyscy mają podobną strategię. Nie dać się urwać.  Moją uwagę przykuwają „bliźniacy”. Raczej nie są braćmi, choć z tyłu bardzo podobni. Obaj w koszulkach tego samego teamu. Obaj niemal identycznie pochlapani błotem. Nie przeszkadzają im inni zawodnicy. Sami sobie dają zmiany i rwą do przodu. Jeden ma wplątany w tylną przerzutkę wiecheć trawy. Pewnie celem łatwiejszej identyfikacji. Jadę z nimi do rozjazdu. Dwudziesty kilometr. Potem jak zwykle robi się pustka.

Chwilę jadę sam. Widzę kogoś z przodu, na pewno ktoś jest z tyłu, ale pociągi się skończyły. Zawodnicy jadą po dwóch, trzech. Na dwudziestym czwartym kilometrze bufet. Łapię wodę i od razy połowę wylewam na siebie. Co za ulga!

Dogania mnie dwóch zawodników. Jeden wygląda na „amatora”. Aluminiowy rower, szczękowe hamulce, zwykły plecak. Drugi to na pierwszy rzut oka niezły kozak z profesjonalnej drużyny. Rower full carbon. Za bufetem zaczyna się prawdziwa leśna autostrada. Szeroka, równa szutrówka. Końca nie widać. Nie trzeba nikogo zachęcać do wspólnej jazdy, gdyż zawodnicy sami się formują w grupki. Narzucamy ostre tempo i we trzech tniemy dalej. Pierwszy pada kozak. Po kolejnej zmianie po prostu przestaje pedałować i zostaje z tyłu. Domniemany „amator” jest jak najbardziej profesjonalnym zawodnikiem. Daje zmiany, ostrzega o dziurach i porzuconych przez zawodników bidonach. Dobrze się nam razem jechało. Z tego miejsca pozdrawiam i dziękuję za współpracę. Gubię go po wjechaniu do lasu. Dogania mnie i wyprzedza gdzieś piętnaście kilometrów przed metą. Cóż, kryzys.

Tymczasem połowa dystansu, w końcu zaczynają się ścieżki. Na początek kawałek mocno interwałowy. Kilka mniejszych lub większych wzniesień, a także szybkich zjazdów. Niby nic wielkiego, ale nawierzchnia to mech, igliwie i połamane gałęzie. Wygląda jakby trasa przebiegała środkiem lasu.

PB Kozienice

Chwila wytchnienia na asfalcie, kawałek błotnistej drogi i znowu do lasu. Tym razem jest ciekawiej. To najwyższe w okolicy wzniesienia, Działowa Góra i Wielka Góra 170 m n.p.m. Trafił się nawet bardzo przyjemny singiel. Wąski, długi i co najważniejsze z górki;). W międzyczasie na czterdziestym pierwszym kilometrze drugi bufet. Butelka wody. Pół na siebie, pół do środka.

Pętla MAX się zamyka. Zawracamy w kierunku Kozienic. Mam już dość, a do mety jeszcze dwadzieścia pięć kilometrów. Coraz trudniej się zmobilizować. Jak zwykle około czterdziestego kilometra pojawiają się charty z dziesiątego sektora. Startują pierwszy raz i zaraz będą w pierwszym, drugim albo trzecim sektorze. Nawet ich nie pytam. Wiem, że są z dziesiątego. To jakiś lokalny team. Jadą razem i mają dobre tempo. Zabieram się z nimi. To pozwala odzyskać motywację i trochę odpocząć od samotnej walki.

Od pięćdziesiątego do sześćdziesiątego kilometra nie myślę o niczym. W głowie pustka. Skupiam się na równym tempie, podjadaniu batonów i popijaniu z bidonu. Z letargu wyrywa mnie szybki i zaskakujący wypad na leśną drogę usianą małymi kamyczkami. Duża prędkość, mała hopa, zakręt 90st. I już lecę do rowu. Zapowiada się efektowne OTB. Nie na darmo na zakręcie stoi ratownik. Chyba nie byłem pierwszy. Uff.. gleby nie ma, ale rów zaliczony.

PB Kozienice

Dziesięć kilometrów przed metą jest już pełen ogień. Jeżeli można tak mówić po 60 km w nogach. Wszystko zjadłem, wszystko wypiłem. Mam jedno pragnienie dojechać jak najszybciej. Na koniec nagroda w postaci finiszu wśród dopingu kibiców. Najpierw na dojeździe do stadionu, a potem już na bieżni i przy przekraczaniu linii mety. To prawda, doping uskrzydla, dodaje sił i wywołuje uśmiech.

Dystans wg garminka 68,14 km, czas 2:57, wzrost wysokości 293 m zamiast deklarowanych 500m, średnia 23,3 km/h. Jak dla mnie nie najgorzej. Ujechałem się. Ale trasa była przyjemna. Trochę piachu, trochę błota, trochę górek, trochę kolarstwa „szosowego”. Zero łąk.

PB Kozienice

Team Mybike zajął w klasyfikacji generalnej zaszczytne siódme miejsce. Co zważywszy na brak „gwiazd”, oczywiście poza Krzyśkiem Mrożewskim możemy chyba uznać za wynik przyzwoity.

Pozdrawiam

Piotr „Buczek” Buczyński

%d bloggers like this: