Płaskie góry czyli Nadarzyn Poland Bike.

Płaskie góry czyli Nadarzyn Poland Bike. 

Na SLR w Sandomierzu zrozumiałem, że tak jak żeglarze dzielą się na pełnomorskich i śródlądowych, czyli szuwarowo – bagiennych tak i kolarze dzielą się na górskich i nizinnych. Lekcja pokory, którą wtedy odebrałem uświadomiła mi, że jestem zdecydowanie szuwarowo– bagienny. Z tego też powodu, być może jako jeden z niewielu nie narzekałem gdy Poland Bike w Nadarzynie z góry okrzyknięto najłatwiejszym maratonem w sezonie. Zawsze to jakaś odmiana. Zresztą lubię cykl Waisa, być może z sentymentu bo właśnie w nim wystartowałem po raz pierwszy.

Ale do rzeczy.

Start i meta były pięknie położone w pałacowym parku w Młochowie. Wszystkie okoliczne drogi zastawione samochodami i pełno rozgrzewających się zawodników. Niedziela, piękna pogoda, blisko Warszawy nic dziwnego, że na starcie zameldowało się blisko osiemset osób, a dokładnie 776.

W sektorze ósmym Justyna, Karol i ja w sektorach z przodu i z tyłu jeszcze kilka zielonych koszulek. Chyba miało nas być więcej? Jestem zdecydowany jechać dystans MAX, ale nigdy nie wiadomo co się wydarzy po trasie więc zostawiam sobie w głowie furtkę na wcześniejszy zjazd do mety.

1…2…3 START.

Poland Bike Marathon Nadarzyn 2015 ruszył. Sektory startują co jedną minutę. Mam wrażenie, że zawsze startowały co dwie minuty. Sugestia jest oczywista, będzie szybko. I rzeczywiście pierwsze kilka kilometrów to najpierw asfalt, potem szuter, a na koniec polna droga. Kurzy się niemiłosiernie. Tuż przed wjazdem do lasu pierwsze wąskie gardło, lekko zakręcony „podjazd” z kilkoma korzeniami i wystającym pieńkiem. Niby nic, ale peleton staje zsiada z rowerów i kilkanaście metrów „z buta”. Wtedy dopada nas awangarda dziesiątego sektora. Konsekwencja jednominutowych odstępów między sektorami. Robi się ciasno.

Następny odcinek to bardzo wąski i zakrzaczony singiel. Niektórzy na upartego próbują jednak wyprzedzać, lewa moja, prawa wolna, trzeba uważać, żeby nie dostać z liścia. Kolejne kilometry to naprzemiennie wąskie leśnie ścieżki, szutrówki i krótkie odcinki asfaltowe. Płasko. Ale lekko nie jest.

Wtedy rozlegają się strzały. Naprawdę blisko i to nie pojedyncze tylko z broni powtarzalnej. OK widziałem po drodze myśliwskie ambony, ale to już przesada. Ktoś, w peletonie, żartuje, że zaczął się sezon polowań na rowerzystów, i że najpierw będą ci w czerwonych koszulkach. To jawna sugestia w kierunku gościa, który go właśnie wyprzedził. Pocieszam się, że Mybike ma zielone koszulki. To zwiększa szanse na przeżycie w lesie.

Ukształtowanie trasy powoduje, że tempo jest solidne. Nie ma chwili wytchnienia. Nasuwa mi się sugestia, że to jak pływanie kajakiem po jeziorze. Trzeba wiosłować cały czas. Prąd nie niesie, nie ma z górki. Chwili odpoczynku. Zdecydowanie najgorsze są powtarzające się sekcje z uciążliwymi muldami. Ni to kretowiska, ni „dzikowiska”. Komuś spadł łańcuch, ktoś łata dętkę, dwóch zawodników wygrzebuje się z rowu po kolizji.

W sekundę miga mi koszulka Mybike na poboczu, ale kolega z teamu nie wygląda na potrzebującego pomocy więc lecę dalej. Na szerokiej szutrowej drodze wysypanej drobnymi kamyczkami osiągam swoją prędkość maksymalną w tym wyścigu. Niestety nie doceniłem, zacieśniającego się zakrętu w prawo co skutkuje najpierw uślizgiem tylnego koła potem przedniego, a na koniec zwiedzaniem pobocza. Uff utrzymałem się w siodle, a w niedalekiej perspektywie były już trzciny i błotnisty staw. Na drugim kółku byłem w tym miejscu zdecydowanie ostrożniejszy.

Na uwagę zasługuje sekcja w żwirowni, kilka stromych zjazdów i jeden podjazd, wszystko na luźnym piasku o konsystencji mąki. Niby nic wielkiego, ale zawsze jakaś atrakcja.

Cały czas jest dość ciasno. Rozjazd MINI i MAX dopiero na 25 kilometrze. MINI prosto MAX w prawo. Robi się luźno, wręcz pusto. Tylko 239 zawodników pojechało drugą rundę.

Szybko przeliczyłem czas okrążenia i wyszło, że zmieszczę się w 2.05h no może 2.10h. Nieźle więc napieram dalej. Optymista. Organizatorzy zadbali, żeby drugie okrążenie dystansu MAX nie było nudne. Na początek naprawdę wąski i mocno pofałdowany singiel. Co chwila na drzewach tabliczki UWAGA, UWAGA. Nie wierzę, że ktoś z kierownicą powyżej 70 cm mógł tędy przejechać swobodnie. Singiel urywa się gwałtownie tuż za kolejną czerwoną tabliczką. Bardzo stromy zjazd, właściwie uskok. Chwytam rower pod pachę i w dwóch skokach jestem na dole. Miejsce jest nieprawdopodobnie zryte. Ktoś próbował nawet tędy zjechać, ślady lądowanie są widoczne na dole. Kolej na powtórkę ze żwirowni tym razem bardziej rozbudowaną. Potem już do mety.

W międzyczasie rozwiązuje się zagadka kanonady, która towarzyszy nam przez cały czas. Przez chwilę trasa prowadzi wzdłuż betonowego muru za którym jest strzelnica. Co za ulga.

Od dłuższego czasu jadę sam. Niby ktoś jest z przodu i słyszę kogoś z tyłu, ale generalnie tempo mi spada. Kiedy mijam tabliczkę z napisem 10 km, zjadam i wypijam to co mi zostało i próbuję się zmobilizować. Okrążenia miały być dwa, ale trzy razy mijam pomalowany na pomarańczowo kamień i trzy razy przeskakuję przez to samo drzewo. Tuż przed metą dość trudna, kręta sekcja w jakimś parowie. Młode drzewka na skraju ścieżki mają pozdzieraną korę na wysokości kierownicy roweru. Każde. Widać, że przetoczyło się tędy kilkuset zawodników.

Wreszcie finisz. Niby szybki, ale wcale nie najłatwiejszy. Dość wąskie żwirkowe alejki w parku, nad jeziorkiem. Pięknie, ale nad stawem siedzą ludzie i łowią ryby, dzieci spacerują na poboczu, a w newralgicznych miejscach stoją solidne żeliwne ławki. Oczami wyobraźni widzę siebie „wmontowanego” w jedną z nich. Albo w śmietnik. To ogranicza prędkość. Dopiero ostatnia prosta pozwala na redukcję o kilka tarcz i wyciśniecie z siebie ostatnich sił. Wynik 2.22h Garmin pokazał 48,75 km. W sumie jestem zadowolony ze startu. Pojechałem MAXa i awansowałem o dwa sektory.

Mniej więcej na 35 kilometrze miałem lekki kryzys. Niby pedałowałem, ale rower nie jechał. Wtedy pojawił się ON. Starszy Pan, na rowerze z bagażnikiem, lampką z przodu i dzwonkiem. Na nogach zwykłe sportowe buty. Siwa broda na oko 60+. Zaczął mnie wyprzedzać, walczyłem, ale mu się udało. Zaczął się oddalać, walczyłem, ale i tak zniknął mi za kolejnym zakrętem. Pan Andrzej, Wieliszew Heron Team, nr 575, rocznik 1949. Mój czas gorszy o 42 sekundy. Panie Andrzeju jeżeli przeczyta Pan kiedyś te słowa SZACUNEK, RESPECT i CHAPEAUX BAS. Za dwadzieścia lat chcę być taki jak Pan.

Piotr „Buczek” Buczyński

 

 

Wyniki Mybike Team Nadarzyn:

Nr Nazwisko Imię Rocz. Kat. M. open M. kat. Dystans Team Czas Punkty
181 Berner Piotr 1982 M3 26 13 MAX MYBIKE.PL 1:47:07 562.66
523 Kuchniewski Tomasz 1966 M4 135 34 MAX MYBIKE.PL 2:04:43 483.26
89 Buczyński Piotr 1973 M4 202 54 MAX MYBIKE.PL 2:22:45 422.21
522 Kuchniewska Beata 1966 K4 27 7 MAX MYBIKE.PL 2:46:51 420.14
671 Dzięcioł Justyna 1979 K3 21 11 MINI MYBIKE.PL 1:18:17 344.22
175 Rola-Janicki Robert 1961 M5 288 23 MINI MYBIKE.PL 1:18:27 292.76
691 Sawicki Karol 1976 M3 321 129 MINI MYBIKE.PL 1:20:16 286.13
248 Sarnecki Marek 1983 M3 394 167 MINI MYBIKE.PL 1:28:15 260.25

Trek Fuel EX 9 27,5″

Obrazek

Przyszła paczka, wyjąłem zawartość z pudełka, złożyłem, postawiłem na koła, wygląda ładnie, jest czysty i błyszczący. Kto miałby go rozdziewiczyć jeśli nie ja?
Trek Fuel EX 9 27,5″
DSC_1876
Dużo nowości, nie tylko w Treku ale także i dla mnie.

  • Napęd Sram X1 1×11 z kasetą 10-42 i przednim blatem bez napinacza,
  • Koła 27,5″
  • Damper Foxa z nowym patentem Re:Aktiv
  • Regulowana sztyca Rock Shox Reverb

Najpierw trochę o napędzie.
Kaseta jest już zakładana na nowy bębenek dzięki któremu możemy mieć najmniejszą koronkę 10z, największa koronka ma 42z czyli… jak największa zębatka w korbie większości rowerów. 11 rzędów o takiej rozpiętości w połączeniu z jednym blatem to naprawdę sporo. Ten napęd daje nam najcięższe przełożenie 3.20, a najlżejsze 0.76.
Porównując to z 10 rzędowym napędem 26/38, 11-36 które ma 3.45 / 0.72 możemy łatwo wywnioskować po co 2×10? jak 1×11 daje nam to samo, chociaż dość „słabe” najcięższe przełożenie daje się we znaki, dobrze że mamy tą koronkę 10z, bo przy 11 trzeba było by zmienić blat na 34 lub 36T a wtedy stracilibyśmy nasze 0,72 na hardkorowe podjazdy.

DSC_1900
DSC_1871
Manetka X1 zdecydowanie nie przypadła mi do gustu, potrafi jednym ruchem dźwigni wrzucić 5! biegów, ale zrzucanie jest tylko o 1. Gdy zaczynamy jechać w dół i szybko zwiększamy prędkość… trzeba się sporo na klikać. Wrzucanie o 5 jest fajne, ale tylko wtedy gdy tego naprawdę potrzebujemy, przez rozpiętość kasety zmiana o kilka biegów zdecydowanie nie jest płynna i przyjemna.
Przerzutka X1 jest mała, zgrabna, lekka, ładna i ma mocną sprężynę. Super!
Jeśli chodzi o korbę X1 to długość ramienia 175mm to chyba żart? Tyle że nie śmieszny.
Blacik który działa bez napinacza, budzi obawy i strach przed hopą, ale w tego typie roweru spełnia swoją funkcję w 100%.

DSC_1905 DSC_1903

Teraz coś o zawieszeniu, Fox 32 z serii performance, najlepsza wersja FIT.
Jedno co muszę przyznać że każdy fox jest ładny i lekki, to jest koniec zalet.
Amortyzator tłumi odpowiednio podczas jazdy, ale sama charakterystyka pracy typowa dla foxa nigdy mi nie odpowiadała. Regulacje CTD uważam trochę za bez sens, nie lepiej płynna regulacja kompresji z blokadą? 32ka jest w miarę sztywna, ma oś 15mm, łatwo było ustawić pod siebie, dość mocno progresywny, ciężko dobić.  Niestety brak Kashimy.
Teraz czas na tył, o ile praca amortyzatorów Foxa to kwestia gustu to powietrzne dampery tej marki to była zawsze masakra. Powietrze jest mniej czułe niż sprężyna, do tego foxy były bardzo mało progresywne, ustawiało się SAG 10% a co chwilę się dobijało. Zbyt mała puszka. Więc wszystkie RP23, dhxy air itp… zło!
Ale tutaj mamy DRCV czyli taki dual air, w dodatku Re:Aktiv.
I przyznam szczerze że jestem w szoku, ustawiłem sobie 25% sagu, zawieszenie jest bardzo ale to bardzo czułe, rzeczywiście jak sprężyna, nowe systemy działają, jest progresywny czyli taki jaki powinien być damper powietrzny, niestety tylko do połowy skoku. Gdy przekroczymy tą magiczną granicę, Fox robi się liniowy i łatwo go dobić.
Tutaj „plus” dla Foxa, jest zdecydowanie lepiej niż było,zrobili duży progres w swoim sprzęcie, ale ja i tak zostanę przy Rock Shoxie.

DSC_1940 DSC_1934

Apropo Rock Shoxa i regulowanej sztycy Reverb w wersji stealth czyli z wewnętrznym prowadzeniem. Sztyca do roweru dołączona oddzielnie, trzeba było odkręcić przewód, poprowadzić go przez ramę, dobrać dobrą długość, dociąć, przykręcić, przelać płynem i odpowietrzyć, dopompować i dopiero założyć siodło. Sporo roboty, ale miło że od razu dołączają strzykawki, płyn – pełen zestaw serwisowy. Zamontowana już sztyca cieszy oko, i jest naprawdę przydatna zwłaszcza w takim rowerze, mimo tego że waży ponad 500g to nie zamienił bym jej na sztywny karbonowy kij. Niestety co dobre ma też wady, jak każda regulowana sztyca ma wkurzające luzy… ale co zrobisz? Nic nie zrobisz…

DSC_1929 DSC_1653

Kokpit, kierownica oczywiście Bontrager, model Race Lite. Aluminiowa, 720mm szerokości, świetne gięcie do góry 4º, do tyłu 9º. Spodobała mi się, bardzo wygodna, idealnie szeroka. Mostek tej samej marki, długość 70mm – odpowiednio. Do tego chwyty Bontrager Rhythm z 1 obejmą, kocham te gripy, mam je w zjazdówce, są najlepsze.
Tak więc kokpit w fuelu dostaje ode mnie najwyższą ocenę 🙂

DSC_1731 DSC_1668
Hamulce XT M785, na organicznych klockach, bez radiatorów. No trudno, taka seria, ale klocki szybko się skończą i można założyć ICE TECH, wielki plus za to że tarcze to XT RT86 Ice Tech, nie oszczędzali na tym i dobrze, bo zazwyczaj spotkamy dobre hamulce z kiepskimi tarczami, tutaj jest… wszystko dobre. Sama praca XTków, co kto lubi, hamują dobrze, modulacja odpowiednia, klamka wygodna ale miękka… nie każdy to lubi. Oczywiście XTki to jedne z lżejszych hamulców więc są prawidłowym wyborem w tym rowerze, chociaż ja zdecydowanie wolał bym np Elixira 7 Trail.

DSC_1789

Teraz czas na koła, co tu dużo mówić… chociaż no, jednak jest co mówić.
Przejechałem się kiedyś na EX też chyba 9 ale na kołach 29″… zdecydowanie to nie dla mnie. Nie jeżdżę XC, nie jeżdżę enduro, nie ścigam się w maratonach, nie gole nóg.
Dla mnie wszystkie koła po za 26″ mogły by nie istnieć.
– jeszcze parę dni temu tak myślałem 😉
DSC_1846
DSC_1835
29″ faktycznie mogło by zniknąć ale 27,5″… głupio się przyznać… no spodobało mi się.
Nie wyobrażam sobie tego typu roweru, fulla 120mm skoku na kołach 26″
Na pewno jest to zasługa odpowiedniej geometrii, krótkiego chainstay, fuel jest naprawdę zwinny i skoczny, na manuala rwie się łatwiej niż mój session, w ciasnych bandach też czułem się dobrze, już nie będę mówił jak dobrze się czułem jadąc płaskim odcinkiem.
Problem zaczynał się dopiero po wybiciu z hopy, wtedy dopiero trafiało do mnie to że jadę na dużych kołach, cięższy do opanowania, jakoś mniej pewny, może to kwestia tylko przyzwyczajenia bo całe życie jeżdżę na 26″. Nie mniej jednak, mówię TAK dla 27,5″!
Nawet w zjazdówkach, 27,5″ mają większy sens. Ale freeride to zawsze twentysix!
W fuelu wpakowane są Bontrager Rhythm na osiach 142×12 i 15mm, lekkie, sztywne, dobrze się kręcą. Naprawdę dobre koła i strasznie ładne! A to, że po paru nieodkręconych whipach tylna obręcz kręci się jakby wypiła za dużo whisky i miota się od lewej do prawej części wahacza? Wybaczam….

DSC_1866 DSC_1636

Pora na główny element tego setu czyli ramę.
Jest genialna, system zawieszenia ten sam co w sessionie, sprawdzony, działający.
Sztywny wahacz, naprawdę idealne kąty! I to co każda rama powinna mieć zawsze.
Mocowanie ICSG, mocowanie direct mount na przednią przerzutkę, nie wiem po co ale fajnie że jest. Główka tapered. Oś 142×12, ładny wygląd i ładny kolor.
Porządna ładnie komponująca się osłona pod łańcuch i na dolną rurę.

DSC_1617

Podsumujmy cały rower, bo każdy powyższy element składa się w jego całość, prawie każdy powyższy element to przeciwność tego co lubię. Nie przepadam za zawieszeniem Foxa, za kołami 27,5″, nie lubię Srama jak i hamulców Shimano. Ale w całości, wszystko odpowiednio ze sobą współpracuje, chciałbym mieć taki rower do jazdy na co dzień.
Jest lekki, ma na prawdę czułe zawieszenie, jeździ szybko, jest uniwersalny, dał radę na kazurze, da radę w górach, da radę zrobić nim długą wyprawę na asfalcie.
EX 9 daję na prawdę sporo frajdy!

DSC_1683

Tekst: Wojciech Mynarski
Zdjęcia: Dominik Czarnecki

 

Moja pierwsza jazda rowerem szosowym

Koniec sezonu za mną, został tylko jeden wyścig XC – dla przyjemności, a więc przyszedł czas na inne ciekawe zajęcia, na przykład testowanie rowerów. Nie jeździłam do tej pory rowerem szosowym, ale ze względu na dość dużą odległość do pracy (32 km) pomyślałam, że przyszedł czas spróbować. Do tej pory przez całe lato starałam się przynajmniej raz w tygodniu przyjechać do pracy rowerem, jednak czas dojazdu przy idealnych warunkach wynoszący 1h19min, a przy niekorzystnym wietrze nawet 1h25min nie był zbyt konkurencyjny wobec samochodu (ok. 45 minut). Do testu dostałam super lekki karbonowy TREK DOMANE 5.2.

DSC_0031

Pierwsze wrażenie – jest rzeczywiście lekki, waga z pedałami to 7,8 kg, czyli o wiele mniej, niż mój (górski) rower wyścigowy. Z takim rowerem to można wszędzie iść, wnieść go do mieszkania na 3 piętro, albo po dowolnych schodach. Tylko czy mój kręgosłup wytrzyma to pochylenie – już przy pierwszym krótkim przejeździe czułam lekki ból w środkowej części pleców. Być może jednak rozmiar ramy 50 (męska), to trochę za dużo, bo kobiety mają proporcjonalnie krótszy tułów, a dłuższe nogi. Przesunięcie siodełka nieco do przodu pomogło, chociaż przydałoby się jeszcze nieco je podwyższyć – no właśnie – długość nóg u kobiet jest inna.

Droga do pracy – 32 km, kierunek na południowy zachód

Mój rekord na tej trasie rowerem górskim, wyścigowym, to 1h15min, ale przy prawie bezwietrznej pogodzie i w czasie, kiedy byłam w środku sezonu wyścigów, czyli w najlepszej formie. Ostatnio jesienią przy wiatrach z kierunków zachodnich i północnozachodnich, było już znacznie gorzej, nawet 1h23. No więc sprawdziłam pogodę na dzisiaj – ma być ładnie, słonecznie i ciepło, jest tylko jeden problem: wiatr z kierunku SSW, czyli dokładnie z takiego, w jakim jadę. Łatwo nie będzie, ale spróbujemy, w końcu dużo już pięknej jesieni nam nie zostało. Moja trasa zaczyna się od podjazdu pod skarpę ulicą Idzikowskiego –  i to tam poczułam prawdziwą różnicę, jechało się naprawdę lekko. Dalej ul. Puławską po równym asfalcie, ale pod wiatr osiągałam naprawdę dobre prędkości, z maksymalną (podkręślę – pod wiatr) – 37.3 km/h. Niestety po skręcie w mniejsze ulice nie było już tak wygodnie, bo jednak nierówny asfalt trochę utrudnia jazdę, chociaż nie było tak źle, jak się obawiałam. Karbonowa rama chyba jednak trochę amortyzuje. Tylko, że z czasem wiatr był coraz silniejszy, na odcinkach na południe było to coraz bardziej odczuwalne, a na odcinku ul. Słonecznej, jadąc na zachód, bałam się, że zostanę zdmuchnięta. Jazda Aleją Krakowską byłaby na pewno przyjemniejsza, gdyby nie wiatr. Mimo wszystko udało mi się osiągnąć jeden z najlepszych czasów na tym dystansie: 1h18min. Tutaj można zobaczyć zapis mojej trasy.

Mimo moich problemów z kręgosłupem, jazda rowerem szosowym naprawdę mi się spodobała. Na pewno spróbuję jeszcze raz się przejechać przy korzystniejszych warunkach, a być może spróbowałabym porównać ten rower z innym, o mniejszej ramie. Przede wszystkim jestem wdzięczna MyBike.pl za to, że miałam okazję przetestować jazdę rowerem szosowym, i to jakim :).

Powrót

Nie zdecydowałam się na przejechanie całej trasy rowerem tylko z jednego powodu: o tej porze, po zmianie czasu na zimowy szybko robi się ciemno, a jazda po nieoświetlonej drodze, tuż obok pędzących ciężarówek i innych samochodów, do przyjemnych nie należy. Już pierwszy odcinek dojazdu do autobusu pokazał, jakie możliwości daje ten rower przy jeździe z wiatrem. Jazdę do domu zaczęłam w Magdalence, oczywiście w większości bocznymi drogami, aż do Warszawy, dalej Puławską i Idzikowskiego w dół. Prędkości mówią same za siebie. Na odcinku 22 km prędkość średnia ponad 30 km, na Puławskiej prędkości ok. 40 km/h (i więcej), w dół Idzikowskiego prędkość maksymalna 51,11 km/h. Najważniejsze, że podczas jazdy po asfalcie czuję, jakbym płynęła, a nie jechała. Jazda po kostce też nie stanowi dużego problemu, może tylko nierówny asfalt pełen dziur sprawiał mi kłopot. Na pewno da się jeszcze więcej wycisnąć z tego roweru, jak ktoś potrafi. Ja na razie mimo wszystko jechałam trochę asekuracyjnie, w paru miejscach mogłam się bardziej rozpędzić, ale jeszcze trochę się bałam. Zdecydowanie zachęcam wszystkich, którzy mają do pracy ponad 20 km. Zachęcam też do testowania rowerów w sklepie MyBike.pl, bo warto. Przy okazji podzielę się jedną obserwacją: jadący z przeciwka, ciemną ulicą rowerzysta bez lampek, za to w wielkiej odblaskowej kamizelce naprawdę nie jest widoczny. Warto mieć lampki. I odblaski.

Trek Lexa Blue /2014, czyli coś w nieco bardziej przystępnej cenie

DSC_0038

Jazda rowerem Trek Domane 5.2 naprawdę nastawiła mnie pozytywnie do rowerów szosowych. Po nim trudno mi będzie myśleć o dojazdach do pracy rowerem górskim. Jest lekko, szybko i wygodnie, pytanie tylko, czy to samo będzie w przypadku tańszych modeli. Chciałam również upewnić się, który rozmiar ramy jest dla mnie odpowiedni, bo jednak po długiej jeździe mój kręgosłup nieco to odczuł. Tym razem do testowania dostałam rower Trek Lexa Blue/2014, w rozmiarze 47 cm. Waga tego roweru to 10 kg, w więc ponad 2 kg więcej, niż karbonowy Trek Domane, ale nadal sporo mniej, niż mój rower górski. Mimo większej wagi, nadal jazda tym rowerem była przyjemna, lekka, a noszenie go po schodach niezbyt uciążliwe. Tym razem nie jestem w stanie ocenić, jaki wpływ na szybkość jazdy miał wybór tego roweru, bo przede wszystkim trzeba było się zmagać z jeszcze silniejszym wiatrem (16,7 km/h zamiast 6,7 km/h), z kierunku SSW. Na pewno przekonałam się na własnej skórze, że jednak rama 50 cm jest dla mnie lepsza. Wiem już, że warto mieć rower szosowy, bo jazda na nim po asfalcie jest o wiele wygodniejsza i mimo niekorzystnych warunków, maksymalne prędkości osiągane na tym rowerze sugerują, że naprawdę jest szybciej.