Czy warto było jechać tak daleko? – Olsztyn 29-30 czerwca 2013

ol04W pierwszy weekend wakacji drużyna Mybike.pl udała się na Warmię, do Olsztyna. Pojechaliśmy już w sobotę, niektórzy na czasówkę, inni (w tym ja) w celach wypoczynkowych i po to by uniknąć rannego wstawania, aczkolwiek trasę czasówkową objechałem również, lecz nie „na punkty”. Miała ona niecałe 7 km, ale potrafiła dać w kość. Początkowe kilometry wiodły przez trasy rowerowe w Olsztyńskim Lesie Miejskim nad rzeką Łyną. Był to bardzo techniczny kawałek prowadzony krętymi leśnymi ścieżkami  o dużych pochyleniach, na skraju rzeki Łyny. Jestem pewien, że wcześniejsze poznanie trasy znacznie polepszyłoby osiągnięty wynik. Trasa zaskakiwała, można było jechać szybko, ale skarpa z rzeką na dole dawała do myślenia. Druga połowa to już kocie łby i łagodna leśna ścieżka, gdzie bardziej liczyła się siła. W końcu trasa dobijała stromym zjazdem z powrotem do Stadionu Leśnego skąd i startowała. Nasza Krysia nie zawiodła i tym razem, gratuluję zwycięstwa!

Rozbiliśmy namioty właściwie w samym miasteczku Mazovii i postanowiliśmy wybrać się nad jezioro. Nie ukrywam, że to głównie ja chciałem tam jechać, ale nie mogłem oprzeć się pokusie wskoczenia do czystego i chłodnego jeziorka po całym ciężkim tygodniu pracy. Mieliśmy już jechać, ale jeszcze to, jeszcze tamto. Jeszcze tylko Wojtek musiał wsadzić do dwuosobowego namiotu napompowany na kamień, dwuosobowy materac (żałuję, że tego nie nagrałem- myślę że na You Tubie do filmów „Ale urwał” i „Amelinum” dołączyłby „Wojtek wkłada materac do namiotu”). W końcu, gdy zaczynało już zmierzchać, byliśmy gotowi. Pojechaliśmy w 5 osób i mieliśmy tylko jedną przednią lampkę, no bo przecież planowanie wyprawy odbywało się za dnia i nikt nie wpadł na pomysł, że wszystko co dobre szybko się kończy, światło dzienne też. Jezioro miało być blisko… Gdy wjechaliśmy do lasu dopadły nas ciemności. Trasy wiodące nad jezioro to ścieżki rowerowe takie jak na czasówce, można sobie tylko wyobrażać jak przez takie coś jedzie się w zupełnych ciemnościach. W pewnym momencie wyprawa nad jezioro zamieniła się w objazd trasy, bo na drzewach pojawiły się strzałki z maratonu. Potem zniknęły, ale szczerze mówiąc nikt nie panował nad tym jak my jedziemy. No ale udało się dostać nad jezioro! A jak cudownie było wskoczyć do niego! Czysta rozkosz… No ale przyszedł czas powrotu, obejrzeliśmy dokładnie mapę, zaplanowaliśmy trasę tak, żeby pojechać częściowo przez miasto, a w lesie tylko kawałek prostą drogą i żeby tylko znów nie trafić na strome zjazdy . Oczywiście już na samym wstępie zboczyliśmy z zaplanowanej trasy i znów zaczęły się korzenie, podjazdy, zjazdy, błoto, już nawet nie chcę mi się pisać… Do namiotów wróciliśmy trochę przed północą. Po takich atrakcjach spało się bardzo dobrze.

No i wreszcie maraton! Dzień przywitał nas deszczem i chłodem, wszyscy z niepokojem spoglądali w niebo i telefony komórkowe z prognozą pogody. Pojawiło się nawet złowrogie słowo „front”. Ale przed startem przestało padać i później wcale nie było tak źle. Nie było, typowego dla Mazovii, startu po szosie lecz trasa zaczynała się od stromego podjazdu po korzeniach i od razu wiodła do tras Olsztyńskiego Lasu Miejskiego. Niestety stałem z tyłu sektora i na początkowych kilometrach zostałem nieco przyblokowany, ale strata nie była duża. Później o dziwo las się skończył i zaczęły się szutry, które towarzyszyły przez większość trasy. Była ona szybka, lasów i typowych dla MTB singli było stosunkowo mało, teren owszem, pofałdowany, ale bez przesady. Kilka dłuższych podjazdów (ja podjechałem prawie wszystkie). Takie Kozienice, tyle że nie po płaskim, większość jechało się na blacie. Końcowe kilometry pokrywały się z trasą czasówki, były dość trudne i wymagające dużego skupienia, a po ostatnim stromym zjeździe wpadało się na stadion. I koniec. Jestem bardzo zadowolony ze swojego startu, udawało mi się utrzymywać tempo grupek w których jechałem, razem z 2 kolegami doganialiśmy coraz to nowych zawodników i dojechaliśmy w komplecie już do samego końca.

Czy warto było jechać tak daleko? (To pytanie usłyszałem w rozmowie telefonicznej z Mimim). Okolice piękne, trasa ciekawa i zróżnicowana. Dla prawdziwych górali pewnie trochę za łatwa. Dla Warszawskich „streetfighterów” pewnie trochę trudna. Ale takich tras nie ma w okolicach Warszawy. Warto było!

Wyniki:

Giga kobiety (czas zwycięzcy: 03:20:59)
Krysia 03:53:55   3/4 open   3/4 kat.

Giga mężczyźni (czas zwycięzcy: 02:59:36)
Wojtek 03:32:53   32/64 open   15/20 kat.

Mega kobiety (czas zwycięzcy: 02:22:47)
Ela 03:18:07   17/26 open   8/11 kat.

Mega mężczyźni (czas zwycięzcy: 02:03:53)
Piotrek 02:30:22   105/329 open   22/44 kat.
Marek 02:37:35   145/329 open   26/44 kat.

Fit kobiety (czas zwycięzcy: 01:20:55)
Ania 02:25:00   59/62 open   3/3 kat.

Pozdrawiam gorąco!
Piotrek

Możliwość komentowania jest wyłączona.