Zimowe maratony mtb stają się coraz bardziej popularne i coraz więcej firm organizujących letnie edycje stawia na zimowe ściganie. Ja w tym roku w ramach przygotowań startowych postawiłem na dwie edycje organizowane przez MTB opoczno. Ostatnia z nich odbyła się w Osadzie Łowieckiej Ceteń koło Inowłodza 6 marca.
Przed startem miałem mieszane oczekiwania. Z jednej strony wiedziałem, że przygotowania do sezonu idą z grubsza zgodnie z planem, ale w minionym tygodniu byłem w delegacji gdzie pozostało mi tylko wczesno poranne kręcenie na hotelowym spinningowym rowerze, do tego doszło jeszcze jakieś lekkie zatrucie albo wirus żołądkowy który trochę mi pokrzyżował plany, a na koniec spóźnienie na osatni piatkowy samolot do Polski i dodatkowa nocka w hotelu lotniskowym. Tak czy inaczej chciałem zobaczyć w którym miejscu przygotowań jestem i czy mam szansę wrócić do poziomu sportowego który pozwalał mi walczyć o wysokie lokaty do 2011 roku po którym miałem przerwę od regularnego ścigania.
Budzik zadzownił o 7:15 jedna drzemka, toaleta, śniadanie i w drogę. Na szczęscie dojazd na maratony MTBopoczno jest bardzo sprawny z Warszawy. Na miejscu pogoda była raczej wiosenna niż zimowa dzięki czemu przy dodatku nogawek, rękawek i czapki z daszkiem ( żeby deszcz nie padał na okulary) można było sprawdzić nowe stroje klubowe w boju. Na minus kropił trochę deszcz, który raz wracał a raz znikał.
Start odbył się punktualnie bez falstartów i innych niezwykłych rzeczy. Od początku chciałem trzymać się przodu, bo wiem, że wszyscy są wygłodniali ścigania po zimie przez co jadą bardzo po trzepacku. Pierwsze 5 kilometrów szły mi świetnie, trzymałem się pierwszej grupki, ale niestety na hopkach złapał mnie dziwny kryzys który trzymał przez parenaście minut. Spowodawał że minęła mnie druga grupka, która zacząłem gonić, ale niestety na płaskiej trasie samotna jazda była zbyt męczaca i postanowiłem na chwilę odpuścić, dać się dojść trzeciej grupie i razem z nią dociągnąć do drugiej grupy, która wyraźnie zwalniała. Plan się udał i w zmniejszającym się składzie pokonywaliśmy kolejne kilometry. Trasa giga miała 3×15.5 km a mega 2x, więc jak zawodnicy z mega od nas odjechali zostalismy w 5 z czego 3 pracujących. Plan na finisz miałem jeden-być przed dawnym kolegą klubowym Wojtkiem. Nie był łatwy do zrealizowania zwłaszcza że jeden z konkurentów zaczął długi i niestety udany finisz, który kosztował mnie sporo sił, ale na szczęście rywalizację z Wojtkiem zakończyłem na zwycięzkim sprincie na ostatniej prostej.
Wynik końcowy to 5 open i 1 w M2.
Marcin Jabłoński był 2 open i 1 M4.
Podsumowując: start udany. Dzięki temu, że startował Wojtek mogłem zobaczyć czy wracam do sił i tak jest. Trochę inne niż wcześniej metody treningowe przynoszą pozytywne rezultaty, a braki które jeszcze są – w końcu to dopiero początek marca- będą eliminowane bardziej specjalistycznymi treningami w marcu i kwietniu.
Mateusz
foto: jurekrybak.com