Jak co roku, gdy sady toną w kwiatach czas wyruszyć do miasta która słynie zarówno z bezwzględnych przestępców jak i rodzimego Sherlocka.
Tak, tak mowa o San Domingo!
Jako, że dojazd nie jest zbyt szybki część drużyny wybrała się na miejsce już dzień wcześniej. Wizyta w biurze zawodów po pakiety dla tych których czekał pierwszy start.
Na kilka dni przed startem prognozy nie wyglądały optymistycznie. Pakująć ciuchy zabrałem zestaw na powtórkę z Daleszyc jak i wersję wiosenną. Pomimo zimnego, mocnego wiatru wystarczyła na szczęscia wersja wiosenna.
W tym roku do wyboru mieliśmy :
– Master 80 km, 1302 m przewyższeń
– Fan 50 km, 933 m przewyższeń
– Family 16,4 km, 347 m przewyższeń
Trasa tak naprawdę była powtórką z zeszłego roku, z kilkoma kosmetycznymi poprawkami. Niestety zrezygnowano z ostrego podjazdu na samej końcówce.
Dzien przed startem Kasia zaliczyła małą przygodę i trzeba było organizować pedały spd dla niej ;). Na szczęście udało się i Kasia pojawiła się na starcie. Nasz zespół reprezentowały 4 osoby na dystansie Master, 5 osób na dystansie Fan oraz jedna na dystansie Family.Pierwsi na trasę wjechali mastersi, pół godziny po nich uczestnicy dystansu Fan a na koniec Family. Początek to stromy zjazd, ostry zakręt w prawo, zjazd a następnie pierwszy dłuższy podjazd. To wszystko po kostce
brukowej i kocich łbach. Trzeba więc było uważać bo przy tej prędkości, nawierzchni i ilości osób na jednym metrze kwadratowym o wypadek nietrudno.
Chwilę po podjeździe pilot skręcił w prawo a peleton skręcił w lewo ku sadom. Do przejechania były dwa strumienie na których były kładki także nie było na szczęście wąskich gardeł. Trasa w Sandomierzu jest wybitnie interwałowa.
Przypomina trasę wyścigu XC który zamiast na wielu pętlach ułożony jest na jednej. Na szczęście wiatr nam sprzyjał i wiał w twarz przez pierwszą połową trasy, pomagając w kręceniu w drugiej połowie. Organizator przygotował na trasie Fan 3 a na Master 5 bufetów. Oznaczenia były bardzo dobre, zabezpieczenie trasy przez służby także mnie
satysfakcjonowało.
Tak jak pisałem na początku zrezygnowano z charakterystycznego podjazdu na końcówce trasy. Nie wiedziałem o tym i bardzo mnie to zaskoczyło bo wydawało mi się to miłym rodzynkiem na Maratonie który nie ma podjazdów z pazurem.
Szkoda było go nie zaliczyć, zatem gdy kilka osób skręciło w prawo aby objechać górkę u podnóża ja sobie postanowiłem na nią wjechać. Nie udało się co prawda do końca ale radość była ( Gdyby była publiczność jak rok temu i gorący doping na pewno było by lepiej ;))). Potem szybki zjazd po kocich łbach i ostatnia wspinaczka. Tutaj miła niespodzianka w postaci dopingu od moich dziewczyn. Dzięi temu udało mi się jeszcze podgonić dwóch zawodników.
Wracając do pokoju aby się odświeżyć spotkałem Kubę który niestety musiał się wycofać z trasy Master. Na szczęście reszta dojechała i wyniki prezentują się następująco:
[table id=1 /]
[table id=2 /]
[table id=3 /]