Początek sezonu miał wyglądać inaczej. Optymistyczne prognozy zapowiadały szybkie nadejście wiosny. Pełen nadziei rozpocząłem przygotowania do sezonu. Niestety tuż przed Mazovią w Legionowie rozłożyłem się. Nie było wiec wyboru. Albo równam do szeregu i ruszam do Daleszyc albo PolandBike w Nowym Dworze. Nie ma to jak wyzwania.
Prognoza była dołująca. Odczuwalna temperatura nie więcej niż 5C. Od 14 deszcz. Do startu namówiłem Karola z drużyny. Nie lada problem stanowił odpowiedni dobór odzieży.. jak się ubrać żeby nie było ani za zimno ani za ciepło ? Ja wybrałem wersje prawie zimową. Czyli zimowe sprawdzone spodnie Bontagera i równie ciepłe rękawiczki. Reszta stroju to wiosenna wersja X-Bionic i teamowy długi rękaw. Na starcie chyba nie było osoby której odczuwała by komfort termiczny. Byle ruszyć !…każdy sobie myślał.
Na cyklu SLR bardzo lubię start. Pierwsze kilometry kolarze zawsze pokonują za pilotem wyścigu, którego nie wolno wyprzedzać. W samym czubie odbywa się walka na łokcie. Każdy walczy o najlepszą pozycję. W środku stawki jest nieco spokojniej. Jak ktoś chce się przebić to może swobodnie skoczyć o kilkanaście a nawet kilkadziesiąt miejsce do przodu. Maksymalna prędkość jaką tym razem odnotowałem w peletonie to 47km/h. Robi wrażenie. Gdy oczami wyobraźni dołożycie mokry asfalt i kilka zakrętów. To wiadomo ze adrenaliny nie brakuje.
Przed startem Przemek pokazał mi jak korzystać w Ege1000 z funkcji pokazującej jak długi jest podjazd, co pozwala w miarę efektywnie rozłożyć siły i nie „zajechać” się nim dojedzie się do szczytu. Ja sam odkryłem funkcje w której komputer pokazywał czas dojazdu do mety lecz nie było to przydatne. Średnia bardzo się zmieniała, a w ostatnich km rosła co istotnie wpływało na określenie czasu dojazdu do mety. Może na płaskich maratonach bardziej się przyda. W sumie fajnie wiedzieć że czas zacząć finisz 🙂
Dzień przed startem przeczytałem relacje Mai Busma z zeszłego roku żeby wiedzieć czego się spodziewać. Jakże tamta relacja była prawdziwa. Choć zapewne było sporo cieplej i bardziej sucho.
Tak jak rok temu tuż przed podjazdem była duża kałuża, która wszyscy omijali. Moim zdaniem nie potrzebnie. Ja niestety tez odruchowo pojechałem objazdem bo nie chciałem się moczyć. Pierwszy podjazd, choć długi, wjechałem na „petardzie”. Nie twierdze ze nie byłem wyprzedzany ale jest taki momenty u mnie gdy patrzę na licznik widzę tętno bliskie maksymalnemu poziomowi i czuje że odpoczywam. Myślę, że to taki stan gdy się już organizm oswoił z wysiłkiem i działają endorfiny a człowieka ogarnia euforia. Ja zwykle jednak stopuje się bo przecież w tym stanie niestety nie trwa się dłużej niż 15-20minut. Na pierwszym zjeździe nastąpiła od razu weryfikacja opon jakie wybrałem. Osoba przed mną jechała wolniej ja jak się okazało nie mam żadnej przyczepności ze swoimi lekkimi XR0 Bontrgera. Do wyboru miałem nagłe wyprzedzanie lub wjazd w gościa… wybrałem wyprzedzanie co skończyło się błyskawiczna gleba bo koła ześlizgnęły się w wyrwę deszczowa. Później jeszcze wielokrotnie „tańczyłem” na rowerze jadąc w uślizgu na obu kołach. Choć najgorsze chyba są uślizgi przednim kołem… Gleby już nie zaliczyłem ale raz bardzo stromym zjedzie wolałem zbiec niż wystrzelić z roweru. Na zjazdach zwykle szalałem. Teraz byłe raczej tym który się boi wywrócić. Niestety ostatnio bardzo mało jeździłem w trudnym terenie, a w takim to nawet nie pamiętam…
Jest nad czym pracować. W pamięci oprócz tego stromego zjazdu i gleby mam też przejazd po szczycie wzniesienia gdzie przez 200m były same śliskie kamienie i piękny widok. To chyba były okolice Cisnej. Doskonale też zapadł mi w pamięć podjazd zaraz po bufecie. To chyba 27km. Podjeżdżało się środkiem drogi polnej gdzie traktor zostawił 40cm koliny, a jazda wąskim, śliskim grzbietem wymagała skupienia. Zresztą na tym podjedzie gdy wyprzedzałem osobę prowadzącą rower, lekko dotknęła mnie wyprowadzając z rytmu i dołączyłem do tych co pchają a nie jada. Później przyszedł kryzys. Ja po prostu tak mam ze po 2 h i 45minutach bez względu na to czego bym nie zjadł to mam zjazd energetyczny. Ogólnie to chemii bardzo nie lubię. Wole żele własnej produkcji J To był mniej więcej 37km. Miałem się wtedy z takim rowerzysta co był ubrany w Plusa. Ja go wyprzedzałem na podjazdach on mnie na zjazdach. Ze 3km przed meta minęła mnie Ela oferując batony bo widziała, że ja już nie jadę tylko toczę. Pewnie znacie to uczucie. To jest dokładnie odwrotność „euforii” Człowiek naciska na pedały niby z całych sił a rower nie jedzie tylko toczy się. Tętno spada i już nie rośnie nawet na podjazdach. A myślami jest już się na mecie gdzie skończą się te męki. Na otarcie łez na metę wjeżdżam przed kolega ubranym w „Plusa” którego kryzys również nie ominął. Gorąco go pozdrawiam. Na mecie przypomniałem sobie o swoim koledze Karolu i przestraszyłem się, że po takiej dawce emocji i prawdziwego kolarstwa górskiego będzie to jego pierwszy i ostatni maraton w górach. Na szczęście po jednym browarku powiedział ze jedzie ze mną do Sandomierza 🙂 Właśnie tam będzie następne starcie w wersji „jazda po sadach”
Może i moja jazda na gołych oponach była nie rozsądna ale Krysia w swoim stanie bardziej przesadziła… wygrywając swoja kategorie. Krysia Ty nie powinnaś wsiadać na rower.
Master:
Open Kategoria Imie, Nazwisko Czas
13 5 Pawel Partyka 03:47:05
14 2 Jakub Okla 03:48:42
Fan:
Open Kategoria Imie, Nazwisko Czas
78 27 Przemyslaw Kiesio 02:37:49
207 3 Elzbieta Kaca 03:23:06
214 41 Piotr Szlazak 03:24:43
260 82 Karol Sawicki 03:51:36
Family
Open Kategoria Imie, Nazwisko Czas
45 1 Krystyna Zyzynska-Galenska 01:01:57
Autor Mimi