Jest ok 80km, podjazd … umieram, bomba, zgon albo inaczej, nieważne. Odpadłem od grupy, już wiem co mnie czeka, męka. Próbuje się zmusić, ale nogi z betonu, każde przekręcenie korbą robię już tylko siła woli, grawitacja ściągą mnie w dół. W tym wszystkim dobre jest tylko jedno, łatwiej pchać niż ciągnąć. Zjazd, umysł chce ale nogi już niekoniecznie. Jestem w zawieszeniu, tak niewiele dzieli mnie od grupy może 300-500m ale nie jestem w stanie ich dojść.
Myślę już tylko o tym co źle zrobiłem, gdzie popełniłem błędy, wiem że jestem na straconej pozycji. Gdzie ta taktyka którą próbowałem sobie wczoraj wieczorem zwizualizować, nie wychodzić na zmiany tylko się wieźć na kole, spokojnie, przecież wyścig jest długi , wydałem już wszystkie pieniądze. Jeszcze wczoraj jak oglądałem profil trasy pomyślałem, że jak przetrzymam 90km to potem już z górki, nic z tego.
Mozolnie ale ciągle do przodu, wiatr nie pomaga tego dnia. 120km zostały już tylko dwa podjazdy Salmopol i Stecówka, dwa podjazdy . Zrzucam z blatu, zostaje mi już tylko rondelek w korbie, łańcuch wspina się na ostatnie koronki kasety. Toczę się pod górę. Mijają mnie koledzy ale nawet nie próbuje im dotrzymać tempa. Kilometry na garminie wydają się jakby nie mijały, stoję w miejscu?, ale jednak otoczenie się porusza, chyba jadę, na usta ciśnie mi się już tylko „k.. ale ciężko” . Już blisko do mety, zostaje Stecówka, nie mam już nic w kieszonkach, bidony puste, strumień Wisły szumi. Przez myśl przechodzą mi tylko myśli aby zanurzyć się w tej wodzie, ochłonąć. Nie.. meta jednak jest trochę wyżej. Garmin pokazuje już ponad 2500m przewyższenia tylko 300m i meta, finisz.
Mętlik w głowie, upokorzyłem się, nie, nie chodzi tu o wynik, wynik nie ma znaczenia, chodzi o trasę, o to co ze mnie wyciągnęła. 157km jechałem coś koło 5h40min. Wrócę jeszcze do Beskidu trochę pocierpieć..
Ślad trasy i GARMIN CONNECT
Autor: Jakub Okła