Do Sandomierza pojechaliśmy dzień wcześniej- w sobotę, ale nie dane nam było zakosztować uroków tego urokliwego miasteczka. Przez całą drogę lał deszcz, a po wyjściu z samochodu leciała para z ust, także odpuściliśmy wszelkie objazdy trasy, przejażdżki, czy nawet szukanie Ojca Mateusza. W takiej sytuacji udaliśmy się do miejsca noclegu, zasiedliśmy do piwka i kolacji, a Wojtek tradycyjnie poszedł naprawiać rower. Kolacja przebiegła bez większych przeszkód, udało się nam nawet skosztować domowych ciast Dominiki (były super!), a w pewnym momencie dołączył do nas nawet umorusany smarem Wojtek. Ze startu niestety wycofała się Ela, która była mocno pokiereszowana po zgrupowaniu w Chorwacji.
Ela oczywiście chciała jechać (twarda dziewczyna!) ale odradzaliśmy jej to ponieważ zaliczyła naprawdę mocny upadek na szosie i występ w maratonie byłby bardzo ryzykowny. Pomimo panujących warunków pogodowych moje nastawienie było optymistyczne, prognozy były dobre- miało się wypogodzić i przestać padać. W pamięci miałem zeszłoroczny maraton który także poprzedzały deszczowe dni, natomiast w samym dniu maratonu świeciło słońce, a woda z trasy w cudowny sposób zniknęła.
No i stało się, otworzyłem oczy rano i za oknem przywitało mnie piękne słońce! Było dość zimno i mocno wiało, ale to dobrze – pomyślałem – wiatr osuszy trasę. Nie pozostawało nic innego jak udać się na start. Dla mnie był to pierwszy maraton w tym roku i miał być odpowiedzią: co dalej? Pod koniec poprzedniego sezonu zaczęły mocno doskwierać mi kolana i ostatnie maratony dojeżdżałem do mety właściwie siłą woli i z ogromnym bólem. Zimą zmagałem się z wszelkiej maści lekarzami, a w kwietniu przeszedłem rehabilitację.
Rynek, słońce, bijące dzwony, wystartowali! Najpierw MASTER z lekki opóźnieniem, potem FAN. Start za „samochodem bezpieczeństwa” wydaje się bardzo rozsądnym wyjściem i aż strach pomyśleć co by się działo na Sandomierskim rynku gdyby od razu zaczęło się ściganie- dodam że na dystansie FAN jechało ponad 300 osób. Początek trasy to objazd rynku, potem zjazd po bruku, podjazd po bruku, kawałek asfaltu i … jedyna w swoim rodzaju trasa MTB. Gdyby spytać kogoś: z czym kojarzą Ci się góry? Gdyby to był kolarz powiedziałby pewnie że z podjazdami i zjazdami, ale gdyby to nie był kolarz? Góry to lasy, strumyki, wodospady, skały, niedźwiedzie i tego absolutnie nie ma w Sandomierzu. Jest za to szybka interwałowa trasa, z całą masą dość krótkich podjazdów wiodąca przez piękne Sandomierskie sady. Trasa mogła by się też nazywać „postrach alergików”, szczególnie że maraton organizowany jest na początku maja a w powietrzu aż gęsto jest od pyłków . Suma przewyższeń na dystansie FAN to 933 m i 1302 na dystansie MASTER. To niemało i na trasie można się mocno ujechać, jednak do kolarstwa górskiego czegoś tu brakuje (przynajmniej mi). Warunki na trasie były dobre, zgodnie z moimi przewidywaniami woda cudownie wyparowała, błota było mało i śmiało można było rozkoszować się mknięciem po szutrach, trawach i gdzieniegdzie asfaltach.
Start miałem dobry, wyprzedziłem trochę osób na pierwszych podjazdach i …urwałem łańcuch na 6 kilometrze. Po jakimś czasie dobry człowiek pożyczył mi skuwacz, naprawiłem łańcuch, przejechałem około kilometr i spotkałem takiego samego nieszczęśnika z urwanym łańcuchem. Naprawiliśmy i jego łańcuch i grubo za ostatnim zawodnikiem ruszyliśmy do mety. Po pewnym czasie zaczęliśmy doganiać końcowych zawodników FAN-a a nas zaczęła doganiać czołówka MASTER-a. Jako pierwszy z drużyny dogonił mnie Wojtek Galeński i to na całkiem niezłej pozycji (miałem cały przekrój czołówki, ponieważ cały MASTER wyprzedzał mnie po kolei). Jechałem chwilę z nim i gdy zaczął mi odjeżdżać krzyknąłem: „Dawaj Wojtek! Masz niezłe miejsce!” – odpowiedział coś ale nie usłyszałem dokładnie co… Po jakimś czasie dogonił mnie i wyprzedził Przemek- to była czołówka MASTERA z naszej drużyny. Spokojnie dojechałem do mety i zaliczyłem cały dystans FAN, sprawdziłem na liczniku że moje postoje związane z naprawami trwały 38 minut, a i tak nie byłem ostatni- więc nieźle. Wiem, że Monika pomyliła trasę i miała dużą stratę, natomiast pozostali w miarę bez problemów dotarli do mety.
Drużyna Mybike.pl wypadła dobrze, nawet bardzo dobrze, a w klasyfikacji drużynowej zajmujemy 2 miejsce!
Wyniki:
FAMILY
Czas zwycięzcy 0:41:32 92 startujących
79 Beata Kuchniewska 1:12:27 79 open FK4 (4 kat.)
FAN
Czas zwycięzcy 1:54:30 311 startujących
Jakub Okła 2:09:38 31 open M1 (4 kat.)
Rafał Nockowski 2:12:04 46 open M3 (15 kat.)
Kamil Lenard 2:35:37 145 open M2 (39 kat.)
Tomasz Kuchniewski 2:59:46 232 open M4 (35 kat.)
Piotr Mazurek 3:18:25 245 open M2 (60 kat.)
MASTER
Czas zwycięzcy 3:01:00 92 startujących
Wojciech Galeński 3:32:10 28 open M3 (6 kat.)
Przemysław Kiesio 3:34:56 33 open M2 (9 kat.)
Krystyna Żyżyńska 3:52:22 61 open K3 (2 kat.)
Michał Żurek 3:57:32 64 open M2 (16 kat.)
Monika Wrona 4:57:37 87 open K2 (4 kat.)
Ciekawym podsumowaniem Sandomierskiej trasy były słowa Przemka, który po wyścigu powiedział: „Gdyby nie to że wszyscy mnie uprzedzali jak tu jest i wiedziałem, że trasę trzeba traktować trochę z przymrużeniem oka, to bym chyba był trochę zawiedziony że tu przyjechałem”. Gdy opadł już kurz i emocje zaczepił mnie Wojtek i powiedział że był nieco zaskoczony tym co mu mówiłem na trasie, dowiedziałem się też wreszcie co mi odpowiedział. Z jego perspektywy wyglądało to tak:
– Dawaj Wojtek, masz niezłe mięśnie!
– Spoko, jak chcesz to ci pokażę w pokoju!
Piotrek