A było do czego, w planach podjazd na Port de Tudon. W zeszłym roku nie udało mi się załapać bo akurat robiłem dzień przerwy, gdy grupa tam pojechała, więc w tym roku bardzo chciałem zaliczyć tę górkę. Całkiem nie małą górkę, która gościła peleton Giro. Podjazd na nią nie jest stromy, ale bardzo długi, bo ma 17 km. Warto się dobrze rozgrzać 😉
Dojazd z Calpe jest właśnie taką świetną rozgrzewką, bo trzeba dojechać do odległego 25 km Benidormu. Tam czeka nas seria pierwszych, lekkich podjazdów. Główna uczta zaczyna się od 40 km.
Gdy już dojeżdżają wszyscy czas na nagrodę czyli zjazd który zakończy się przerwą na kawę. Tak jak w przypadku podjazdu, każdy zjeżdża swoim tempem. Serpentyny są czadowe, można rozwinąć duuuże prędkości. A w koło przepięknie oświetlone góry i kwitnące na różowo sady. Zatrzymujemy się w barze Stop 😉
Czas na jedzenie i picie oraz zachwyty trasą. Czekało nas jeszcze 6 km podjazdu i dłuuuuugi zjazd (35 km) przez Castel de Guadalest oraz Callosa d`en Sarrie nad brzeg morza. Znowu można było poszaleć na zjeździe i poszlifować technikę.
Trzeba tylko pamiętać, aby zabrać ze sobą kilka ciepłych ciuszków, aby się nie wyziębić. Tym bardziej, że nad morzem przywitał nas bardzo mocny wiatr. Był to 105 km i niektórzy poczuli to już w nogach. Ustawiliśmy się więc parami i zrobiliśmy pociąg. Przed samym Calpe z Kamilem i Wojtkiem urządziliśmy sobie jeszcze ściganie do tablicy i tak dojechani (wyszło 120 km) zakończyliśmy jazdę.
Byliśmy późno, baliśmy się, że niewiele dla nas zostanie, ale czekało na nas sporo jedzonka. Dobrze, że wczoraj umyłem rower, bo dzisiaj miałem siłę na zakupy, jacuzzi, masaż, a potem dobrą lekturę =) W takich chwilach doceniam skarpety kompresyjne i chłodzący żel do nóg ;))